O filmie „Strefa interesów” powiedziano i napisano już wszystko, ale głosy podziwu dla jego twórców nie milkną.
Nie ustają również dywagacje na temat zaprezentowanej w nim interpretacji historii. Słusznie, bo przecież to, co czyni ten film wydarzeniem roku, nie przynależy jedynie do kategorii sztuki. Raczej do dziedziny wzbudzania moralnego niepokoju. Osobiście twierdzę, że to ten właśnie niepokój, skutecznie podsycany, jest najbardziej zachwycającym elementem całej produkcji – dźwiękiem. Nie widać w filmie obozu koncentracyjnego, poza – oczywiście – murami. Nie widać więźniów i właściwie śladowo jedynie widać esesmanów. Za to ich słychać. Jęki i krzyki cierpiących więźniów, szczekanie wściekłych psów i ujadanie równie wściekłych bestii w niemieckich mundurach. Tenże moralny niepokój mógłby – i powinien – wzbudzić w odbiorcach szereg refleksji, również o wartości życia w ogóle, ale i o roli ideologii w wykrzywianiu ludzkich sumień i rozumów. Przyznajmy, nikt o zdrowych zmysłach (i choć śladowej części sumienia) nie założy na siebie futra zagrabionego dogorywającej właśnie w komorze gazowej kobiecie. O malowanie ust jej szminką chyba jeszcze trudniej kogokolwiek podejrzewać. Ideologia wypacza, ideologia zniewala, ideologia z człowieka robi trybik w maszynie. I tym różni się od religii, żywej wiary, którą tak wielu chciałoby (od paru już setek lat, nie ukrywajmy) ideologią nazywać, a ludzi wiernych Kościołowi za trybiki w machinie uważać. Triduum Paschalne jest chyba najlepszym okresem w roku liturgicznym, w którym członkowie wspólnoty wierzących powinni sobie uświadomić, że w tym wszystkim, co się dzieje, nie chodzi o jakąkolwiek strefę interesów. Nie chodzi i nie może chodzić. Chodzi o miłość – tak właśnie zatytułowaliśmy teksty poświęcone kolejnym dniom Triduum, tym najważniejszym w roku, najpiękniejszym i najcenniejszym. Od chwili, kiedy w Wielki Czwartek „zawiązywane” są dzwony, do chwili, gdy radosny krzyk przetnie powietrze w zaciemnionych jeszcze kościołach, chodzi o miłość. Od pierwszego stukotu kołatek do ostatniego uderzenia rezurekcyjnego dzwonu chodzi o miłość.
Pośród wielu refleksji na temat tajemnicy paschalnej, którymi dzieli się z czytelnikami „Gościa” biskup Edward Dajczak, jest słowo o obmywaniu nóg. Emerytowany biskup koszalińsko-kołobrzeski wspomina pewną historię: „Jeszcze mocniej zapamiętałem umywanie nóg podczas rekolekcji dla sióstr zakonnych. Była bardzo podobna liturgia, ustaliliśmy, że siostry będą sobie wzajemnie umywały nogi, i okazało się, że część z nich absolutnie się na to nie godzi. Powiedziały, że chętnie innym umyją, ale nie chcą, by im umywano stopy. Były zaskoczone, bo to nie była wielkoczwartkowa parafialna »ustawka«, gdzie do celebransa podchodzą wcześniej wybrani delegaci z wymytymi stopami”. Szczerze mówiąc, nigdy nie brałem – na szczęście – udziału w tym obrzędzie w roli tego, któremu kapłan umywa nogi. Większość z czytelników zapewne też nie i sądzę, że nieliczni by tego chcieli. Może to źle? Może widząc kogoś dobrowolnie uniżonego wobec nas, zrozumielibyśmy lepiej, że w życiu nie chodzi o nic innego, jak o miłość…
ks. Adam Pawlaszczyk Redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, wicedyrektor Instytutu Gość Media. Święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r. W latach 1998-2005 pracował w duszpasterstwie parafialnym, po czym podjął posługę w Sądzie Metropolitalnym w Katowicach. W latach 2012-2014 był kanclerzem Kurii Metropolitalnej w Katowicach. Od 1.02.2014 r. pełnił funkcję oficjała Sądu Metropolitalnego. W 2010 r. obronił pracę doktorską na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW w Warszawie i uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych w zakresie prawa kanonicznego.