Wedle obowiązującej dziś europoprawności ofiarami zawsze byli „inni”. Polacy mają zarezerwowane miejsce wyłącznie w jednej kategorii: oprawców czy też sprawców, co najwyżej – żałośnie biernych świadków.
Na początek o szkole, ale nie o podwyżkach dla nauczycieli. Ani też o decyzji nowej pani minister o ponownym (jak w 2012 roku) okrojeniu programu nauczania historii. Może jednak nie bez związku z tą zapowiedzią jest anegdota, od której chcę zacząć. Na lekcji historii pani pyta Jasia: „Co wiesz o powstaniu styczniowym?”. Chłopczyk odpowiada: „Ja nic, ale tata mówi, że ludzie już się zbierają”. Takie kawały krążą podobno teraz. Ich obieg jest zapewne ograniczony. A jednak interesujące, że wracają.
Nie obchodzimy przecież żadnej okrągłej rocznicy. Powstanie wybuchło 161 lat temu. Kiedy w roku 2013 przypadała najbardziej stosowna do godnego upamiętnienia 150. rocznica, ani ówczesny rząd polski, ani Sejm RP nie chciały uczcić powstania. Dla porównania: Litwa ogłosiła u siebie wielkie państwowe obchody tamtej rocznicy. Sejm Polski natomiast, głosami posłów PO i Ruchu Palikota (posłowie SLD nie wzięli udziału w głosowaniu), odrzucił propozycję ustanowienia roku 2013 rokiem specjalnych obchodów pamięci powstania styczniowego. Ówczesna przewodnicząca komisji, która podjęła tę decyzję, dodała do niej ważki argument: „Patron musi coś przynieść kulturze”. Ciekawe, co na to powiedzieliby twórcy dziedzictwa kulturowego roku 1863, tak ważnego dla pokoleń tych, którzy odzyskali niepodległość i walczyli o nią ponownie w kolejnych dekadach strasznego wieku XX? Wspomnijmy choćby dzieła Elizy Orzeszkowej, Bolesława Prusa, Stefana Żeromskiego, Marii Rodziewiczówny, Maksymiliana Gierymskiego, Artura Grottgera, Józefa Chełmońskiego, Jacka Malczewskiego, aż po Stanisława Rembeka i Władysława Terleckiego. Powstanie pozostawało ważne, także w kulturze. Głębia, intensywność i siła społecznego oddziaływania pamięci o nim okazywały się ostatecznie większe od prób jej wytępienia przez imperialnych sąsiadów z Moskwy i Berlina czy „odczarowania” przez tych Polaków, którzy – znużeni klęskami albo przekonani o innych, ważniejszych ideałach modernizacji – odrzucili ideę niepodległości. Jednak wygrywała pamięć o wysiłkach i ofiarach, które można było zidentyfikować z owym dążeniem do odzyskania ojczyzny i wolności; do niepodległości.
A teraz przegrywa? Skoro jej ślady pojawiają się w obiegu „kawalarskim”, to może jednak nie całkiem przepadła? Przypominam sobie wrażenie, jakie zrobiły na mnie napisy napotykane kilkanaście lat temu obok tablic informujących o dofinansowaniu tej czy innej modernizacji ze środków Unii Europejskiej. Brzmiały tak: „Wyburzamy przeszłość, przepraszamy za niedogodności”. Teraz znów będą wyburzać, jak w 2013? Tylko już nie będzie trzeba przepraszać, ale każą dziękować – za ostateczną emancypację od naszej historii, od „nienormalności” wyobrażonej wspólnoty Polaków? Samym „jądrem ciemności” tej historii wydają się właśnie powstania – potępione jako bezsensowne, jako dowód ostateczny „głupoty polskiej”. Jako niebezpieczne przez wpisaną w ich tradycję martyrologię. Wszak – wedle obowiązującej dziś europoprawności – ofiarami zawsze byli tylko „inni”. Polacy mają zarezerwowane miejsce wyłącznie w jednej kategorii: oprawców czy też sprawców, co najwyżej – żałośnie biernych świadków („bystanders”). A jeśli jednak już byli ofiarami, to tylko własnej głupoty, powstańczego „szaleństwa” i „ułańskiej brawury”. Cóż, by tak spoglądać na naszą przeszłość, na polskość w niej uformowaną jako na garb, który należy odpiłować, trzeba zapomnieć o tym jednym pojęciu: o niepodległości. A może nawet szerzej: o wolności.
Nieraz już Polacy byli przekonywani do tego, by pojęcie niepodległości odrzucić, zapomnieć, bo zagraża „normalizacji”, „stabilizacji”, „modernizacji”, „emancypacji”. Dumnej odpowiedzi na te argumenty udzielił w setną rocznicę powstania prymas Wyszyński. Mówił tak: „Gdy człowiek czy naród czuje się na jakimkolwiek odcinku związany i skrępowany, gdy czuje, że nie ma już wolności opinii i zdania, wolności kultury i pracy, ale wszystko wzięte jest w jakieś łańcuchy i klamry, wszystko skrępowane jak stalowymi gorsetami, wtedy nie potrzeba kompleksów. Wystarczy być tylko przyzwoitym człowiekiem, mieć poczucie honoru i osobistej godności, aby się przeciwko takiej niewoli burzyć, szukając środków i sposobów wydobycia się z niej. Przyglądaliście się może kiedyś ptakowi, jak tłucze się w klatce? Wszystko pierze z piersi swojej wyrywa… (…) Któż może się dziwić, że o klatkę w Polsce ustanowioną rozbijały się piersi polskich ptaków, aż pióra leciały, rany pozostawiające?!”.
Któż się może dziwić? Ten, kto rezygnuje z niepodległości.
Andrzej Nowak