Mieszkają w barakach w środku Bieszczad. Niektórzy nie skończyli żadnych szkół, inni mają wykształcenie wyższe. Z twarzami jednakowo czarnymi od sadzy, palą w górach drewno na węgiel.
Panie, z kim ja już nie paliłem? Kapitany, majory, kryminalisty ze mną palili – wylicza Zygmunt Furdygiel, prawdopodobnie najstarszy bieszczadzki węglarz. Odwiedziliśmy go „na wypale” w górach nad wsią Stężnica, niedaleko Baligrodu. – Przez dwa sezony palili my i pili z Magistrem, tu niedaleko, na Tyskowej. Afrykanistykę skończył, a życie przepalił. Ale teraz już wyjechał w swoje strony, w zamojskie, bo już ma 70 lat – mówi.
Lubię łono natury
Najwięcej retort, czyli blaszanych pieców do wypalania węgla drzewnego, stoi właśnie w Bieszczadach. Tylko w okolicach Baligrodu, w kręgu o promieniu 10 kilometrów, dymy z retort snują się w kilkunastu miejscach. W mniejszym zagęszczeniu retorty można też spotkać w sąsiednim Beskidzie Niskim.
Jeśli z drogi Lesko - Baligród w Bieszczadach zjedziesz w lewo, nieutwardzoną drogą możesz dotrzeć do maleńkiej wsi Żerdenka. Zanim zobaczysz pierwsze domy, już będziesz widział kłębiący się nad drogą biały dym. Pieców do wypalania węgla jest tu więcej, niż domów. Retorty stoją między budynkami, a węgiel wypala jedna trzecia mieszkańców wioski. Zajmują się tym od czasu, gdy na początku lat 90. XX wieku upadły PGR-y. Wyżyć wyłącznie z rolnictwa na ubogich bieszczadzkich gruntach jest trudno. – Ale jeszcze trzy lata temu pieców tu było dwa razy więcej – mówi chłopak spotkany przy jednej z retort w Żerdence.
Nawet dym z drewna bywa uciążliwy, jeśli kłębi się pod twoim oknem, miesiąc po miesiącu, i gdy wszystkie twoje ubrania pachną grillem. Dlatego firmy, które zatrudniają wielu węglarzy, ustawiają swoje piece na odludziu, w górach.
W takich właśnie miejscach od 20 lat wypala Bogdan Woźniak. Zanim zajął się wypalaniem, przez sześć lat jeździł jako kierowca autobusu w Krakowie. Urodziło mu się troje dzieci. Później jednak życie tak mu się skomplikowało, że trafił z powrotem w Bieszczady, w których dorastał. I tu, w górach, zajął się wypałem. - Ja tam za towarzystwem nie przepadam. Lubię łono natury! Lubię zbierać grzybki, lubię wypalać węgiel – mówi wesoło, wsadzając do wypełnionego drewnem pieca płonącą szmatę na długiej żerdzi. Drewno zapala się, a pan Bogdan zamyka drzwi drzwi do pieca, dokręcając je śrubami.
Na wypale Bogdan mieszka w baraku przerobionym ze starego autobusu. Zimą przenosi się do pomieszczenia w firmie „Cis” w Baligrodzie, która go zatrudnia. Dba tam m.in. o kotłownię. Z dumą opowiada nam o swoich dorosłych córkach i synu. - A syn nie chce iść w pana ślady i wypalać węgiel? - podpuszczam go trochę. Pan Bogdan nagle poważnieje: - Ja bym mu na to nie pozwolił.
- To może ta praca nie jest aż tak fajna, jak pan mówi? – pytam. Panu Bogdanowi wraca uśmiech na twarz.
Tekst Przemysław Kucharczak, zdjęcia Henryk Przondziono