Nigdy nie pozwalał przegrać w piłkę kardynałowi Wojtyle, chętnie śpiewał, żartował, opowiadał dowcipy – mówi o kardynale Wyszyńskim Barbara Dembińska, która od 1970 roku pracowała w Sekretariacie Prymasa Polski.
Jak wspomina Pani ostatnie dni życia Księdza Prymasa? Czy zdawał sobie sprawę, że choroba postępuje?
– Nie. Lekarze byli umówieni z Księdzem Prymasem, że powiedzą mu prawdę. I tak się stało. Powiedzieli mu: wynik badania jest pozytywny. A w wypadku nowotworu „pozytywny” oznacza, że w organizmie są komórki nowotworowe. Ks. Prymas chyba to zrozumiał w inny sposób. Nie spodziewał się, że może być to już koniec, choć był gotowy na wszystko. Po pierwszym badaniu na przykład, gdy wyniki wykazały wodę w jamie brzusznej, w zapiskach Ojca można przeczytać słowa: „To jest początek końca”. Był to kwiecień 1981 rok.
W ostatnich dniach Ojciec w zasadzie nie mówił o śmierci. 27 maja był już nieprzytomny, ale rano jeszcze przyjął Komunię św.
Czy wiadomo, jakie były ostanie słowa Ks. Prymasa?
– „Chwalcie łąki umajone”. Wypowiedział je 26 maja, słabym, gasnącym głosem, jakby chciał zaśpiewać tę pieśń. Wzrok miał wówczas utkwiony w Obraz Matki Bożej Jasnogórskiej, który stał w sypialni i z którym się praktycznie nie rozstawał.
A Pani ostatnie spotkanie z kard. Wyszyńskim?
– Pamiętam do dziś. Było to w czasie dni skupienia, 25 marca w Choszczówce. Ojciec przyjechał wtedy wygłosić tam konferencję. Nagle stanął przodem do okna balkonowego w kaplicy, popatrzył na nas, oczy zaszły mu łzami i powiedział: „Pamiętajcie, że najcięższym grzechem, jaki popełniłem w życiu było to, że nie od razu zgodziłem się z wolą papieża, gdy kard. Hlond zwiastował mi objęcie biskupstwa w Lublinie. Nie mogę sobie tego darować, gdyż myślałem wtedy o sobie, a nie o tym, że Bóg jest mocny w mojej słabości”.
Pamiętam też ostatnie Boże Narodzenie z Ojcem, ostatnią wigilię.
Jak wyglądała wigilia na Miodowej
– Zbieraliśmy się wszyscy w jadalni. Zasiadaliśmy do stołu nakrytego białym obrusem. Obok stała piękna, duża, prawdziwa choinka. Na stole oczywiście tradycyjne potrawy: kluski z makiem, zupa grzybowa, ryba, kompot z suszonych owoców. Składaliśmy sobie najpierw życzenia, a po wieczerzy śpiewaliśmy kolędy.
Czy Ksiądz Prymas miał swoją ulubioną kolędę?
– „Zaśnij Dziecino, Boże Dziecię, tyś nam pociechą na tym świecie”.
Jakie wydarzenie związane z osobą Prymasa Tysiąclecia najmocniej utkwiło w Pani pamięci?
– Chyba to pierwsze spotkanie w kościele św. Anny i – wspomniane już przeze mnie – słowa: „Umiłowane dzieci Boże...”. Zawsze jednak byłam urzeczona ogromną delikatnością w podejściu Ojca do człowieka, jego skupienie i zatroskanie, z jakim słuchał innych. I urzekało mnie jeszcze jedno: że Ojciec tak bardzo kochał przyrodę. Podglądał na przykład mrowisko. Nigdy też nie przechodził obojętnie koło wiewiórki...
...podglądał nawet muchołówki i założył stołówkę dla ptaków, jak czytamy w „Zapiskach więziennych”.
– Ojciec był wrażliwy na wszystko, co żyje w przyrodzie. Świat nazywał światem Bożym. Gdy chodziliśmy na spacery w Choszczówce czy na wakacjach, pamiętam, że po śpiewie umiał rozpoznać gatunek ptaka. Znał wszystkie drzewa, nazywał po imieniu krzewy, rośliny. Przyroda też działała na niego kojąco, regenerowała siły Ojca. Potrafił wyjść na spacer blady, zmęczony. Po godzinie wracał i był zupełnie innym człowiekiem. Ksiądz Prymas szczególnie w przyrodzie czuł obecność Pana Boga, powtarzał zresztą często, że piękno świata, zieleń, kwiaty, drzewa, wszystko to jest właśnie dla człowieka. Miłość Ojca do przyrody naprawdę mnie zachwycała. Z tamtych lat pozostało mi także i to, że ogromnie kocham świat.