Powoli wraca, choć minie sporo czasu, zanim wróci. A potem znowu odejdzie. A właściwie odleci. Co 76 lat na nocnym niebie widać wyraźnie kometę Halleya. Właśnie osiągnęła aphelium, czyli punkt najbardziej oddalony od Ziemi. Doleci do nas w 2061 roku.
Swój żywot jako kule pyłu i odłamków skalnych sklejonych wodnym lodem wiodą na peryferiach Układu Słonecznego, daleko poza orbitami znanych nam planet. Są ich tam setki tysięcy, a może miliony? Od czasu do czasu zdarza się jednak, że któraś z komet zostaje wytrącona z równowagi. A wtedy pędzi, przyciągana przez największą masę Układu, czyli Słońce, w kierunku jego centrum. Zwykle w nie nie trafia, ale okrąża w dość dużym zbliżeniu i zostaje wyrzucona na daleką orbitę eliptyczną. I tak sobie krąży, za każdym razem coś z siebie zostawiając. Promienie i wiatr słoneczny powodują, że wierzchnia warstwa jądra komety jest topiona, zaś cząsteczki wody, a przede wszystkim drobinki pyłu i większych okruchów skalnych od niej się odrywają. To one powodują powstanie warkocza komety. Ten pojawia się dopiero podczas zbliżania się do Słońca, wcześniej go nie ma. Kometa Halleya podczas każdego takiego zbliżenia traci kilka metrów grubości swojej powierzchni. Na jak długo jej wystarczy? Z szacunków wynika, że dotychczas kometa miała nieco ponad 200 zbliżeń do Słońca (krąży od około 16 tysięcy lat). Zanim rozpadnie się w drobny mak, zbliży się jeszcze kilkaset razy.
Komety kojarzą się z Bożym Narodzeniem, w zasadzie są jednym z komercyjnych jego symboli. Kometa Halleya była widoczna gołym okiem około 12 lat przed naszą erą. Ale kometa to jest rzeczywiście symbol życia. Chyba nie całą, ale sporą część wody na Ziemię przyniosły właśnie komety. Kiedyś, na początku historii Układu Słonecznego, komety uderzały w powierzchnię młodej Ziemi dość często. Woda, którą niosły, tutaj zostawała. Przynosiły zresztą nie tylko wodę, ale także związki organiczne, których tu wcześniej nie było. Czy to one były tymi, z których powstało życie? A może komety przyniosły nie tylko cegiełki, elementy składowe, ale życie jako takie? Nie można tego wykluczyć, przeciwnie, jest bardzo dużo poszlak, które to potwierdzają. A jeżeli tak, to… życie bądź jego składowe zostały rozsypane nie tylko na powierzchni Ziemi, ale także innych planet Układu Słonecznego. Przecież komety uderzały równie często w Marsa czy Wenus.
Ta historia o kometach – posłanniczkach życia – przypomina mi się zawsze, gdy patrzę na Gwiazdę Betlejemską zawieszoną nad stajenkami, na szczycie choinek czy na kartkach świątecznych. Jak było? Nie wiem. Wiem, jak mogło być, i myślę, że kiedyś się tego dowiemy.
Tomasz Rożek