Z Sarą Bartoli, dziewczynką, która zmieniła przebieg zamachu na życie Jana Pawła II, rozmawia Joanna Bątkiewicz-Brożek
Joanna Bątkiewicz-Brożek: Tuż po zamachu na Jana Pawła II cały świat rozpoczął poszukiwania małej blondynki z loczkami, którą papież wziął na ręce i ucałował tuż przed strzałem Alego Agcy. Wszyscy myśleli, że jesteś Polką.
Sara Bartoli: – Tak, szukano mnie w Polsce dość długo! Ale pewnego dnia moja mama zadzwoniła do telewizji włoskiej z prośbą o udostępnienie jej nagrań z audiencji z 13 maja. Zdziwiono się, bo niby z jakiej racji. A mama na to, że tuż przed strzałem Alego Agcy papież wziął na ręce jej córkę. Nikt nie chciał w to wierzyć. Mama się upierała i zdenerwowała nawet: „To sami przyjedźcie i zobaczcie!”.
I przyjechali….
– Tłum fotoreporterów, dziennikarzy oblegał nasz dom od rana do wieczora. Moi rodzice znosili to spokojnie. Ale ja nie. Miałam wtedy półtora roku.
Ale stałaś się słynnym dzieckiem na świecie.
– Jako małą dziewczynkę i potem nastolatkę drażniło mnie to, co działo się wokół mnie po zamachu. Wszyscy, zamiast „Sara”, mówili do mnie „bambina del Papa”. Jakby nadali mi nową tożsamość. Szczególnie kiedy byłam mała, trudno mi było zrozumieć, po co ten cały szum i co to wszystko znaczy.
Ale pewnie rodzice opowiedzieli o wydarzeniach z 13 maja i wszystko wyjaśnili.
– Niestety, nie rodzice, a dziennikarze.
Dziennikarze? W jaki sposób?
– Ja po prostu wzrastałam z „zamachem”, 13 maja stał się nierozerwalną częścią mojego życia. Na spokojne wyjaśnienia rodzicielskie nie było czasu i miejsca. Przy każdej rocznicy zamachu ktoś chciał mi robić zdjęcie i ze mną rozmawiać. Rodzice starali się mnie chronić, ale nie zawsze się udawało. Ludzie na ulicy i dziennikarze wołali do mnie: „Hej, dziewczynko papieża”.
Wróćmy do 13 maja 1981 r. Miałaś zaledwie 18 miesięcy, dlaczego właściwie mama wzięła Cię do Rzymu?
– Mama jechała tam jako katechetka z grupą dzieci pierwszokomunijnych z naszej parafii z Lariano. Miałam zostać z kimś w domu. Ale w ostatniej chwili wszystko się skomplikowało i rodzice musieli mnie wziąć do Rzymu ze sobą. Byłam więc niespodziewanym pasażerem. Tata wpadł na pomysł, że trzeba mi zrobić w takim razie zdjęcie z papieżem. Powiedział naszemu proboszczowi, że skoro Sara jedzie, to musi być na rękach papieża. Układali więc plan, gdzie i jak się ustawią, że proboszcz poda mnie papieżowi. I tak się stało.
Czy prawdą jest, że przez lata nie interesowały Cię te szczegóły wydarzeń z 13 maja ani nawet sam papież?
– Przyznaję się, nic mnie to nie obchodziło. Zamach stał się nieodłączną częścią mojego życia, utożsamiano mnie tylko z tym i miałam po prostu tego dość.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Joanna Bątkiewicz-Brożek