Covid. Koniec historii?

Czy wyparliśmy pandemię tak mocno ze swoich głów, że w obliczu zagrożenia spowodowanego Covidem, grypą czy gruźlicą będziemy woleli zamknąć oczy i uszy? Czy przeszłość zdeterminowała już naszą przyszłość?

Słowa mają znaczenie. Nie ma chyba drugiego języka, w którym słowa określające to, co nas czeka, i to, co już za nami, byłyby do siebie tak podobne. Różni je wyłącznie jedna głoska, zresztą na tyle podobna, że czasem trudno odgadnąć, czy mówimy o przyszłości, czy jednak o przeszłości. A może mówiąc o jednym, mówimy tak naprawdę o drugim?

Jedno jest pewne. Nie da się zrozumieć przyszłości bez przeszłości. Ta prawda w Polsce jest pewnie nawet bardziej dojmująca niż gdzie indziej. Jesteśmy cali zanurzeni w przeszłości. Żyjemy historią. A jednocześnie w jakiś przedziwny sposób sobie z nią radzimy, wypierając ze świadomości albo zmieniając jej znaczenie. Ot, choćby 13 grudnia jako święto słońca i światła, jak stwierdził niedawno Donald Tusk. Albo „Balcerowicz musi wrócić”, jakbyśmy mówiąc o reformie finansów publicznych zapomnieli o społecznych kosztach transformacji, której były wicepremier i minister finansów był twarzą (bo już nie twórcą, o czym wielu też lubi nie pamiętać).

Niedawno minęła trzecia rocznica czarnego tygodnia: 45. tydzień 2020 roku przeszedł do historii jako siedem dni z rekordową po II wojnie liczbą zgonów; 16 265 – tyle osób zmarło w okresie od 2 do 8 listopada. To ponad dwa razy więcej niż przeciętnie, 220 proc. normy, gdybyśmy trzymali się terminologii z czasów PRL. Łącznie w czasie pandemii COVID-19 zanotowaliśmy ok. 200 tys. tzw. ponadwymiarowych zgonów, co dało nam drugie miejsce w UE, tuż za najgorszą Bułgarią.

Wszyscy jednak wiemy, że to nie były żadne zawody. Za każdą z tych 200 tys. osób kryje się historia ludzkich dramatów, które dotknęły w mniejszym lub większym stopniu większość polskich rodzin. Mimo upływu czterech lat od pojawienia się pierwszego przypadku infekcji koronawirusem w chińskim Wuhan, wciąż nie upamiętniliśmy ofiar pandemii. Trauma została wyparta głęboko do społecznej podświadomości. Nie miejmy jednak złudzeń, że sobie z nią poradziliśmy i nie ma nas żadnego wpływu. Zmarli co prawdą milczą, ale milczenie też potrafi krzyczeć.

Na razie jednak w naszej społecznej świadomości pozostały lockdowny, maseczki i restrykcje. I dominujące przekonanie, że „nigdy więcej”. Choćby się trup ścielił gęsto, nie ma mowy o ponownym ograniczaniu naszych swobód obywatelskich. W języku nauk społecznych mówi się o tym czasem: „zależność od ścieżki”. Tak, jesteśmy zdeterminowani przeszłością. Przyszłość w jakimś sensie się już rozegrała.

Dlaczego? Jesteśmy właśnie świadkami kolejnej fali COVIDu, co widać już po statystykach w szpitalach. Wchodzimy w sezon grypowy, a przecież ta nasza stara „przyjaciółka” także potrafi złapać w morderczy uścisk tych najsłabszych, z chorobami współistniejącymi. Notabene to kolejne ważne pojęcie-dziedzictwo pandemii, podobnie zresztą jak fala, choć tu swoje dołożyli także migranci „zalewający Europę”. A skoro o migrantach mowa, to nie sposób zapomnieć o kolejnej chorobie zakaźnej, która czyha u naszych bram, a mianowicie gruźlicy, zwłaszcza tej wielolekoodpornej.

Wiedząc o tym powinniśmy poważnie zastanowić się nad podjęciem jakichś działań w sferze publicznej, zwłaszcza w okresach wzmożonej liczby zachorowań. Oczyszczacze powietrza w szpitalach, szkołach i urzędach? Powrót restrykcyjnego nakazu stosowania maseczek w przychodniach i aptekach? Inna organizacja pracy placówek ochrony zdrowia czy szkół? A może wreszcie podniesienie zasiłku chorobowego z 80 proc. do 100 proc., żeby chorzy nie musieli się zastanawiać, czy jednak iść do roboty? Opcji jest wiele, nie wszystkie oznaczają powrót lockdownów, na które nikt się już nie zgodzi (i który choćby z tego powodu nie zadziała, podobnie jak obchodzone przez Polaków szerokim łukiem restrykcje wprowadzane w trakcie pandemii).

Pytanie, Drogi Czytelniku, czy wyparliśmy pandemię tak mocno ze swoich głów, że w obliczu zagrożenia spowodowanego Covidem, grypą czy gruźlicą będziemy woleli zamknąć oczy i uszy? Czy przeszłość zdeterminowała już naszą przyszłość? A może warto byłoby coś zrobić, aby ograniczyć transmisję i uratować życie oraz zdrowie tych kilku(-nastu?-dziesięciu?-set?) tysięcy naszych bliźnich, bo przecież wszystkie wspomniane wirusy zostawiają w nas ślady na długo, nawet jeśli zwyczajnie je przechorujemy.

Niezależnie od wszystkiego, nie uspokajajmy się hasłem „Covid to nowa grypa”. Obydwie choroby są bowiem naprawdę poważne i niebezpieczne. Nawet jeśli nie dla nas, to dla kogoś w naszym otoczeniu.

Covid. Koniec historii?   „Na razie w naszej społecznej świadomości pozostały lockdowny, maseczki i restrykcje. I dominujące przekonanie, że »nigdy więcej«”. Jeremy Bishop / Unsplash

 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Kędzierski