Wdzięczność (por. Kol 3,15) to kluczowa zasada życia chrześcijańskiego.
Ksiądz Jan Twardowski pisał, że z miłością się trzeba spieszyć, bo ludzie szybko odchodzą. Owszem, również wtedy, gdy już opuścili ziemię. Ich pamięć zaraz po oficjalnej żałobie zaczyna się oddalać niczym odpływająca łódź znikająca we mgle. Tym cenniejsze są listopadowe święta, które zmuszają nas, by na chwilę odwrócić głowę i spojrzeć jeszcze raz na tych, z którymi dzieliliśmy swój czas, i w ogóle na wszystkich, których ślad nosimy w swoim życiu.
Benedykt XVI żegnał się ze światem tak długo i odszedł tak cicho, że przez ostatnie miesiące zupełnie straciłem poczucie, że od jego śmierci nie minął nawet rok. Mieliśmy szczęście być z Izą na Mszy inaugurującej jego pontyfikat, chcieliśmy być przy papieżu, gdy kończył swą ziemską drogę. Tym bardziej że obok niej biegła nasza mała ścieżka. Krótko po naszym ślubie ukazał się „Raport o stanie wiary”, potem czytaliśmy go z dziećmi, gdy dorastały. Wspomniałem tę książkę, gdy po audiencji u Ojca Świętego dziennikarz włoskiej Telepace zapytał mnie, jak Polacy przyjmują niemieckiego papieża. Chciał zadać kłopotliwe pytanie, a ja odpowiedziałem mu po prostu, że z radością, bo dla ogółu katolików w Polsce to ukoronowanie pontyfikatu Jana Pawła II, ale dla mojego środowiska to coś jeszcze więcej. Benedykt XVI stał się mistrzem duchowym młodej, konserwatywnej inteligencji mego pokolenia. Jego zasadnicza teza – być wiernym w czasach kryzysu Kościoła – świetnie rymowała się z naukami Jana Pawła II, Herberta, Sołżenicyna.
W rodzinie zdarzył nam się też piękny ratzingerowski przypadek. Świętowaliśmy 23. rocznicę ślubu, gdy dowiedzieliśmy się, że Ojciec Święty ogłosił Summorum Pontificum, motu proprio potwierdzające prawa tradycyjnej liturgii Kościoła. Trudno sobie wyobrazić piękniejszą rocznicową niespodziankę.
Równolegle do wielkiej pracy Benedykta XVI biegła w polskim Kościele kapłańska i naukowa służba jego imiennika, ojca Benedykta Huculaka OFM (1956–2022). Ojciec również bronił wiary, służąc liturgii, którą Bizantyjczycy nazywają po prostu Służbą Bożą. W swojej najważniejszej książce („Słowo o jedności katolickiego Kościoła Chrystusowego”, którą zresztą opatrzył mottem z „Raportu o stanie wiary”) apelował o powrót do pierwotnego, z czasów prymasa Wyszyńskiego, tłumaczenia mszalnej modlitwy „Panie Jezu Chryste”, którą kapłan zanosi w szczególnym momencie Mszy – po odmówieniu „Ojcze nasz”, a przed przyjęciem Komunii Świętej. Bo za prymasa Wyszyńskiego modliliśmy się jeszcze, aby Kościół był „umacniany w jedności”, potem już, aby został doprowadzony „do pełnej jedności”. Ojciec Benedykt przypominał zaś – za wydaną w 1973 roku deklaracją Kongregacji Nauki Wiary Mysterium Ecclesiae – że Kościoła Chrystusowego nie wolno uważać „jedynie za cel, do którego dążyć powinny wszystkie Kościoły i wspólnoty”. Kościół „jeden i katolicki” to rzeczywistość, nie marzenie. I choć często uważano, że prawdę o immanentnej jedności danej Kościołowi głosi nie w porę (por. 2 Tm 4,2), ojciec Benedykt pozostał jej wierny do końca. W naszej rodzinie mamy wobec niego dług nie tylko intelektualny. Był z nami na pogrzebie naszej maleńkiej córeczki Klary. Przyjechał specjalnie z Krakowa. Msza „anielska”, którą odprawił, i sama jego obecność były dla nas wielkim wsparciem.
W tym ostatnim roku zmarł też Wiesław Urbański, nasz kolega z Ruchu Młodej Polski. Działaliśmy w różnych środowiskach – Wiesiek w Łodzi, ja w Poznaniu – poznaliśmy się dopiero na łódzkim strajku studenckim, wiosną 1981 roku. Wiesiek całe życie pozostawał na prawicy, choć w ostatnim czasie był nadzwyczaj krytyczny wobec Prawa i Sprawiedliwości. Jest jeszcze jednym dowodem na to, że nie należy sortować Polaków. Nie wiadomo, jak przyjąłby wynik ostatnich wyborów, ale z pewnością rozumiałby niepokój przyjaciół o Polskę.
Wśród zmarłych ostatniego roku jest też profesor Paweł Śpiewak. Choć nasze drogi przecinały się rzadko, znaliśmy się trzydzieści parę lat. Dyskusje w mediach zaczęliśmy na łamach prasy katolickiej jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku. Moje artykuły ze „Sprawy Polskiej” profesor włączył potem do swojej antologii publicystyki politycznej pierwszego dziesięciolecia niepodległości. A ja byłem mu wdzięczny za propagowanie od kilkudziesięciu lat myśli Erica Voegelina, filozofa, który stał się dla mnie bardzo ważny.
Marek Jurek