– Nie ma pomysłu na odrodzenie populacji – mówi prof. Beata Więcaszek, ichtiolog z Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego.
Jakub Jałowiczor: Badania wskazują, że populacja bałtyckiego dorsza jest w złym stanie. Czy mamy pewność, z czego to wynika?
Prof. Beata Więcaszek: Pogorszenie stada dorsza jest widoczne od wielu lat, a 4 lata temu wprowadzono zakaz połowu w stadzie wschodnim, które jest podstawowym stadem w Bałtyku. Na razie nie widzimy, żeby sytuacja się poprawiła, dlatego Międzynarodowa Rada Morza nie rekomenduje połowów dorsza. Przyczyny na pewno są złożone. Nasz Bałtyk jest prawie zamknięty. Bardzo wąskie są cieśniny duńskie, przez które łączymy się z Morzem Północnym. Dorsz jest rybą typowo słonowodną. Potrzebuje dobrze nasolonej i natlenionej wody do życia, a zwłaszcza do rozmnażania. Tymczasem w ostatnim czasie mało jest wpływów zasolonej wody do Bałtyku. Decyduje o tym wypłycanie się cieśnin i kierunek wiatrów. Drugą kwestią jest przełowienie stada. Do tego w ostatnim czasie, zwłaszcza we wschodniej części Bałtyku zauważamy u ryb pasożyty, które mogą pochodzić z wody albo od fok, których populacja rozradza się w tej części morza. Kolejną przyczyną może być brak odpowiedniej ilości pokarmu. Dorsz chętnie zjada organizmy żyjące na dnie (a oprócz tego także małe ryby pelagiczne). Nadenny pokarm to małe bezkręgowce, np. krewetki bałtyckie, czyli zwierzęta bardzo wrażliwe na zanieczyszczenia, a do Bałtyku wpływa dużo rzek, których woda może być zanieczyszczona. Występuje zatem wiele czynników krytycznych dla dorsza. Nie ma natomiast hodowli, takich jak hodowle łososia czy innych ważnych gospodarczo ryb, bo hodowla dorszy jest bardzo droga. Jest też zabroniona na wodach otwartych. Były pomysły, żeby rozradzać dorsza w hodowlach zamkniętych prowadzonych na lądzie, ale się z tego wycofano. Nie ma więc pomysłu na odrodzenie populacji, poza próbą powstrzymania połowów.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jakub Jałowiczor