W dalszym ciągu nie udało się dotrzeć do ratownika górniczego zaginionego pod ziemią w kopalni "Krupiński"; trwa akcja ratownicza - poinformowała w sobotę rano PAP rzeczniczka Jastrzębskiej Spółki Węglowej (JSW), do której należy kopalnia.
W czwartek wieczorem w kopalni doszło do zapalenia metanu. Zginął jeden górnik i jeden z ratowników, którzy pospieszyli z pomocą. 11 poszkodowanych trafiło do szpitali.
W piątek przed południem, po 15 godzinach akcji ratownicy dotarli do czterech uwięzionych pod ziemią górników. Jeden z nich zmarł. Jego zgon stwierdzono po przeniesieniu go do podziemnej bazy ratowniczej. Niedługo potem ratownikom udało się zlokalizować jednego z dwóch ratowników, którzy w nocy zaginęli w trakcie akcji - mężczyzna nie żył.
Wciąż trwają poszukiwania drugiego ratownika. Nie wiadomo, gdzie dokładnie jest i czy żyje. Z nieoficjalnych informacji wynika, że dwaj zaginieni ratownicy, spięci liną z pozostałymi, w czasie penetracji chodnika odczepili linę i odłączyli się od nich, chcąc pomóc jednemu z poszkodowanych, który upadł. Potem stracono z nimi kontakt.
Wyrobisko, gdzie powinien się znajdować ratownik jest penetrowane krok po kroku. Od początku było to bardzo trudne ze względu na panujące warunki - ciemność, silne zadymienie oraz wysoką temperaturę.
Jak powiedziała PAP rzeczniczka JSW, Katarzyna Jabłońska-Bajer, ratownicy przeszukali już pochylnię, czyli korytarz łączący chodniki na dwóch poziomach kopalni, ostatnio wrócili do przeszukiwania chodnika nadścianowego.
"Wchodzą w niego coraz dalej, oczywiście po uprzednim obniżeniu temperatury, po dołożeniu kolejnych metrów lutniociągu (przewodu, którym płynie powietrze-PAP)" - powiedziała Jabłońska-Bajer. Według jej informacji, ratownicy przeszukali dotychczas 170 m chodnika nadścianowego, który ma około kilometra. Innych poszkodowanych znaleziono w tym samym wyrobisku, ale ponad 100 m wcześniej.
Czterej górnicy, którzy byli uwięzieni przez ok. 15 godzin, przebywali w pobliżu lutniociągu. Dzięki temu mogli przetrwać w ogarniętym pożarem wyrobisku. W nocy z czwartku na piątek - było ich tam wówczas pięciu - udało się nawiązać z nimi kontakt. Gdy jeden z nich zdołał z ratownikami opuścić to miejsce, warunki pogorszyły się - czterej górnicy pozostali w chodniku. W piątek rano stracono z nimi kontakt, później jednak udało się potwierdzić, że żyją i nadal są w tym samym miejscu. Przed godz. 11 ratownikom udało się do nich dotrzeć. Trzej są w szpitalu, czwarty zmarł.
W chwili wypadku w zagrożonym rejonie pod ziemią były 32 osoby; 20 z nich bez poważniejszych obrażeń wyjechało na powierzchnię. Obecnie dziewięciu górników znajduje się w siemianowickiej oparzeniówce, dwaj lżej ranni w szpitalu w Jastrzębiu Zdroju. Mają poparzone od 10 do 50 proc. powierzchni ciała.
Na czas akcji poszukiwawczej kopalnia wstrzymała wydobycie węgla. Zostanie ono wznowione, gdy będzie to bezpieczne - w innych rejonach kopalni niż ten objęty pożarem.