– W XX wieku zbadano prawie 390 objawień maryjnych, a tylko 9 zostało potwierdzonych – mówi dr hab. Monika Waluś, mariolog.
Tekst pochodzi z siódmego numeru „Gościa Extra”, poświęconego dogmatom i objawieniom maryjnym. Wydanie dostępne w sklep.gosc.pl.
Agata Puścikowska: Zacznijmy od podstaw, bo czasem z tym, co najprostsze, mamy najwięcej problemów. Co to są objawienia maryjne?
Monika Waluś: Podstawą chrześcijaństwa, jest Objawienie publiczne, czyli zawarte w Piśmie Świętym, wyjaśniane w ciągu wieków Tradycji Kościoła. Przyjmujemy je w wierze, uznajemy, że jest pełne. To, co nazywamy objawieniem prywatnym, w wielu językach określane jest raczej jako zjawienie się Chrystusa czy Maryi. Objawienie prywatne może pełnić rolę przypomnienia, wzmocnienia, zachęty, budzika i stać się formą dopingu. To szansa, którą można wykorzystać. Widzimy wyraźnie, że słowa Maryi mają nas kierować do Boga, wskazują na Jej Syna. Warto pamiętać, że ostatnie, zapisane w Ewangelii słowa Matki Bożej skierowane są wprost do nas: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Ona chce nas prowadzić do swego Syna. Dlatego wielki mistyk św. Jan od Krzyża w „Drodze na górę Karmel” pisał: „Od kiedy Bóg dał nam swego Syna, który jest Jego jedynym Słowem, nie ma innych słów do dania nam. (...) Jeśli więc dzisiaj ktoś chciałby Go jeszcze pytać lub pragnąłby jakichś wizji lub objawień, nie tylko postępowałby błędnie, lecz także obrażałby Boga, nie mając oczu utkwionych jedynie w Chrystusa, szukając innych rzeczy lub nowości”.
A czy trzeba w objawienia prywatne wierzyć?
Kościół katolicki nie zobowiązuje nikogo do wiary w prywatne wizje czy przekazy o zjawieniu się Maryi. To niekonieczne do zbawienia. Gdy jednak dochodzi do takich sytuacji, gdy zaczynają się dziać, Kościół zakłada dwie możliwości: albo są one sprzeczne z Objawieniem Bożym, więc fałszywe, albo potwierdzają, przypominają, aktualizują jakiś aspekt wiary, ale nie mogą wnosić nic nowego. Co ciekawe, a raczej mało znane: dużo większe jest znaczenie prywatnych wizji w innych Kościołach, np. wizje i nauczanie prorocze Ellen G. White jest ogromnie istotne dla Adwentystów Dnia Siódmego, zaś mariawici uznają za fundamentalne objawienia, które przekazywała im matka Feliksa Kozłowska. W Kościele katolickim nawet te prywatne wizje czy objawienia, które są uznane za niesprzeczne z Objawieniem Bożym, a więc zostały uznane za prawdziwe, nie stają się podstawą nowego nauczania.
Można więc być zaangażowanym, wierzącym katolikiem, nie zgłębiając objawień maryjnych?
Znam wielu gorących czcicieli Maryi, którzy nie fascynują się objawieniami, polegając na tradycyjnych formach pobożności. Nawet św. Maksymilian Kolbe, choć uznawał, że oczywista jest wola Niepokalanej, czyli nasze nawrócenie i oddanie, wiara i ufność, praca nad sobą, formacja duchowa, udział w sakramentach, modlitwa różańcowa, to jednak ostrzegał braci w mocnych słowach: „Chociażby nawet sama Najświętsza Maryja Panna ukazała się i poleciła nam najwznioślejsze misje, skądże możemy mieć pewność, że to rzeczywiście Ona, a nie jakieś złudzenie lub podstęp szatański. Wszak wiemy, że szatan objawił się św. Katarzynie Sieneńskiej nawet jako ukrzyżowany Pan Jezus i przez jakiś czas ją zwodził”.
Podobnie sprawę traktuje Katechizm Kościoła Katolickiego...
W katechizmie przypomniano tradycyjną naukę Kościoła na ten temat: „W historii zdarzały się tak zwane objawienia prywatne; niektóre z nich zostały uznane przez autorytet Kościoła. Nie należą one jednak do depozytu wiary. Ich rolą nie jest »ulepszanie« czy »uzupełnianie« ostatecznego Objawienia Chrystusa, lecz pomoc w pełniejszym przeżywaniu go w jakiejś epoce historycznej”. Status objawień prywatnych, także tych uznanych, jest więc... skromny: nie wnoszą nic nowego do Ewangelii lub Objawienia, nie formułują dogmatów, nie zmieniają nauczania Kościoła, jedynie przypominają o potrzebie pewnych działań – pokuta, modlitwa wstawiennicza, pojednanie, przyjęcie pewnych ograniczeń.
A czasem było i tak, że najpierw Kościół nie uznawał objawień maryjnych, które jednak okazywały się prawdziwe...
Owszem, zdarzało się, że pewne objawienia prywatne nie zostały przekazane albo dobrze przyjęte, wówczas w niedługim czasie miały miejsce podobne. Tak było z objawieniami dotyczącymi Serca Jezusa czy Miłosierdzia Bożego. Jeśli Bóg chce nam coś ważnego przekazać – zawsze znajdzie sposób i narzędzia. Na przykład dzieci z Fatimy spotkało wiele trudności, ale również otrzymały ogromne wsparcie autorytetu i kompetencji ks. prof. Manuela Formigão, dzięki któremu bardzo szybko zostały potraktowane poważnie. Chociaż na początku był sceptyczny, potem stał się przyjacielem i powiernikiem dzieci.
Jak zazwyczaj przebiega proces akceptacji objawień?
W dwudziestym wieku zgłoszono do zbadania prawie 390 objawień, z czego jedynie 9 zostało potwierdzonych. Kościół jest bardzo ostrożny. Stoi na stanowisku, że Objawienie Boże już się dokonało i nie będzie nowego przed wypełnieniem się czasów. Jeśli ktoś ogłasza, że Jezus czy Matka Boża powiedzieli coś nowego, co wcześniej było zakryte, nie będzie możliwości uznania takiego objawienia. Dlatego też wizje Marii Valtorty były przez kolejnych papieży odrzucane. Podobnie nieuznane zostały teksty Marii z Agredy. Często zdarza się również tak, że Kościół nie wątpi w świętość życia osoby, ale nie uznaje pism przez nią spisanych lub jej przypisywanych. I tak siostra Katarzyna Emmerich została beatyfikowana, ale już na początku procesu odrzucono dzieła jej przypisywane, które przekazał pisarz Clemens Brentano, zbieracz i interpretator legend, baśni itd. Oczywiście to świetnie, że pod wpływem Katarzyny się nawrócił i poukładał burzliwe życie. Jednak przedstawione przez niego notatki, które sam uznawał za wiernie spisane, budzą do dziś wiele wątpliwości. Proces akceptacji ewentualnego objawienia musi trwać. Tak naprawdę nie chodzi tu o słowo prorocze, które musi być natychmiast, tu i teraz odczytane. To nie jednorazowy alert z nieba. Objawienia w Lourdes, Gietrzwałdzie czy Fatimie były aktualne wtedy, ale są aktualne również dziś. Doświadczenie Kościoła uczy, że zbyt pospieszne uznanie objawień prywatnych i autorytetu widzących może nie służyć ani wizjonerom, ani przekazowi Maryi. Osobiście wierzę, że wielu osobom ukazuje się Matka Boża czy Zbawiciel. To są ich wspaniałe, umacniające przeżycia, ważne dla ich wiary, ich codzienności. Wiemy z biografii mistyków, świętych o ich doświadczeniach obecności Matki Bożej. To miało wpływ na ich życie, a oni mieli wpływ na swe otoczenie. Jednak nie znaczy to, że każde takie spotkanie jest przeznaczone dla wszystkich.
Te spotkania różną się. Widzący opisują zupełnie inny wizerunek Maryi, a nawet Jej język. Jak jest z językami, którymi posługuje się Maryja?
Często używa się sformułowania: „Maryja się ukazała i powiedziała”. Zakładając dobrą wolę i uczciwość świadków, wiemy, że gdy sami opowiadamy o naszych doświadczeniach, w jakiś sposób filtrujemy przekaz. Podobnie jest, gdy czytamy Ewangelię: wierzymy Słowu, a jednocześnie mamy cztery różne przekazy, spisywane w różnych językach, a próby ujednolicenia i tworzenia „jednej słusznej wersji” nie sprawdziły się. Podobnie należy podchodzić do przekazu, który pochodzi ze zjawień Maryi. W przypadku Gietrzwałdu na przykład należy rozumieć ówczesne (i późniejsze) wzruszenie żyjących pod zaborami Polaków tym, że Matka Boża mówiła po polsku. Nawet w ówczesnym olsztyńskim periodyku pisano, że „w niebie nie gardzą polską mową”. Zjawienie się Maryi w okolicy, gdzie katolicy i Polacy stanowili mniejszość, miało ogromne znaczenie dla tamtej społeczności, dla tożsamości Polaków. Jednak na tym nie należy się skupiać. Przecież same dziewczynki podkreślały przede wszystkim treść, którą usłyszały, czyli zachętę do regularnej modlitwy różańcowej, nawrócenia się, pojednania i rezygnacji z alkoholu. To uznawały za przesłanie od Matki. Należy raczej wracać do słów z Gietrzwałdu.
A dlaczego wizerunki Maryi są tak różne? Znajomy ateista podśmiewał się, że tych „katolickich rodzajów Maryjek” – sukienek, wezwań, funkcji jest trochę dużo jak na jedną kobietę. Jedna postać Maryi nie wystarczy?
Twój znajomy ateista zapewne wie, że jedni lubią zdjęcie Einsteina w wersji z wystawionym językiem, inni z fajką, a jeszcze inni z rozbrajającym uśmiechem. Dlaczego nie wystarczy wszystkim jedno zdjęcie Einsteina, by go próbować poznać, opisać? Bo każde z nich wyraża jakiś moment doświadczenia, konkretne emocje, odwołuje się do jakichś kontekstów. Podobnie z próbą dogłębnego poznania jakiejś epoki: zazwyczaj nie wystarcza mi jedna wersja, jedno spojrzenie, jedna perspektywa. Szukam wielu.
Wiele portretów Maryi przybliża do prawdy o Niej...
Dla tysięcy ludzi, i to w każdej epoce, Maryja była pierwszą i najbardziej inspirującą Uczennicą Pańską. Ewangelia potwierdza, że razem z Nią chodziły wraz z apostołami Maria z Magdali, Zuzanna i wiele innych kobiet. Kardynał Wyszyński widział w Niej „pierwszą Studentkę teologii”, pierwszą, która codziennie słuchała, rozważała, wspominała słowa Jezusa, poznając Go jak nikt inny w codzienności. Ze względu na ten przykład zgodził się jeszcze przed Vaticanum II na studia teologiczne kobiet. Dla ludzi przygniecionych niewolą polityczną Maryja była królową Polski, autorytetem i władzą wyższą niż zaborcy czy okupant, prowadziła do duchowej wolności. Dla matek cierpiących, tracących dzieci była rozumiejącą i współodczuwającą Matką Bolesną. Dla wielu mistyków i mistyczek była Osobą, w której widzieli Przewodniczkę duchową. Rozmaite wezwania maryjne odzwierciedlają doświadczenia ludzi, którzy przeżyli spotkanie z Nią lub czują Jej obecność. Wizerunków i wezwań maryjnych może być tyle, ile różnych doświadczeń.
Komu najczęściej objawia się Matka Boża? I dlaczego zazwyczaj dzieciom?
Objawienia, które otrzymały dzieci, są najbardziej znane, ale nie znaczy to, że Maryja dzieciom objawiała się najczęściej. Znamy kilkaset zjawień Maryi, i ze statystyk wynika, że świadkami byli w większości dorośli. W ciągu stuleci Matka Boża ukazywała się często dorosłym kobietom, rzadziej mężczyznom. Dopiero w XIX i XX w. rzeczywiście najczęściej ukazywała się dzieciom, czasem nastolatkom – dzieci z Fatimy były małe, ale Bernadetta miała 14 lat... Myślę, że gdyby np. jakiś teolog stwierdził, że widział Maryję i ma coś od Niej przekazać, trudno byłoby oddzielić to, co wynika z jego wiedzy, zamiłowań, praktyki, od tego, co jest rzeczywiście doświadczeniem spoza jego wykształcenia. Dlatego wielu teologów, mistyków widziało Jezusa, Maryję, ale nie przekazywało słów, raczej doświadczenie obecności.
Dzieciom łatwiej uwierzyć niż „uczonym głowom”?
Wiedza dzieci jest mała, stąd łatwo stwierdzić, że ich doświadczenie mistyczne przewyższa ich możliwości poznania. Gdy Bernadetta pobiegła do proboszcza, powtarzając nieznany sobie termin „Niepokalane Poczęcie”, wzbudziła jego zdumienie i zdobyła większą wiarygodność.
Niewierzący, ale i spora część wierzących, podśmiewają się z tzw. maryjności ludowej. Ludowa pobożność jest gorsza?
Obecne czasy pozbawiły ludzi umiejętności myślenia symbolicznego. Kiedyś w środowisku międzynarodowym odpytywano mnie z pobożności maryjnej. Wykładu najchętniej słuchały Chinki i Japonki, a na koniec wyjaśniały niemieckim luterankom, że gesty i symbole są bardzo ważne. Ludzie mają prawo do własnego sposobu przeżywania także swej religijności. Nie podoba się śpiewane przy kapliczkach majowe? Święty abp Zygmunt Szczęsny Feliński nabożeństwo majowe traktował jak rekolekcje miesięczne – codziennie krótkie rozważanie jednego wydarzenia z życia Maryi i decyzja przyjęcia postawy ucznia – uczennicy, a więc uczenia się od Niej, naśladowania Jej postaw, sposobu modlitwy, przyjmowania codzienności. Szkoda czasu na wyśmiewanie innych, stańmy przy Maryi i razem z Nią zajmijmy się sobą.
Dr hab. Monika Waluś jest mariologiem. Wykłada na kilku uczelniach w Polsce i za granicą, m.in. na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz w Wyższym Seminarium Duchownym Ojców Franciszkanów w Łodzi. Agata Puścikowska / Foto GośćTytuł oryginalny: „Bóg znajdzie sposób”
(Gość Extra nr 7, rok 2023)