Rycerze i pięknoduchy

Jakie modele polityka-katolika ukształtowały się na polskim rynku wyborczym? Sądzę, że w pewnym uproszczeniu sprowadzają się one do dwóch: modelu rycerza oraz modelu pięknoducha.

Uważam, że hasło „katolik głosuje na katolika” jest słuszne, ale nie w sensie myślenia klanowego lub chęci opanowania państwa przez swoich. Chodzi po prostu o to, że wśród wielu czynników, od których zależy sposób organizowania życia społecznego przez władzę, znajdują się także przekonania światopoglądowe i etyczne. Demokracja nie polega na tym, żeby głosować, zawieszając swoje najgłębsze przekonania, ale na tym, by głosować zgodnie z nimi. Różnice między posłami i senatorami w parlamencie powinny odzwierciedlać różnice, które zachodzą między obywatelami, także w sprawach moralności i religii.

W powyższym kontekście warto zapytać o to, jakie oferty składają politycy polskim katolikom. Ponieważ oferty te można (lepiej lub gorzej) poznać z mediów, ograniczę się do pokrewnej kwestii: jakie modele polityka-katolika (polityka, który przyznaje się do katolicyzmu) ukształtowały się na polskim rynku wyborczym? Sądzę, że w pewnym uproszczeniu sprowadzają się one do dwóch: modelu rycerza oraz modelu pięknoducha. Przepraszam za lekką dozę ironii, którą zawarłem w tych nazwach. Wyjaśnię ją na końcu. Teraz zaś spróbuję zrekonstruować oba modele tak życzliwie, bezstronnie, obiektywnie i symetrycznie, jak tylko potrafię.

Czytaj też: Czy jest możliwy współczesny konserwatyzm, który trafi do wielu i wielu połączy?

„Rycerze” traktują wiarę katolicką jako istotny składnik naszej polskiej tożsamości. Uważają przy tym, że nasza tożsamość jest zagrożona przez nową kulturę i nową moralność, które docierają do nas z Zachodu. My Was przed tym obronimy – mówią rycerze. Jak? Nie wpuścimy do szkół dilerów nowinek seksualnych; utrzymamy prawo antyaborcyjne; nie dopuścimy do prawnej redefinicji małżeństwa (ani nie postawimy ustawodawstwa na równi pochyłej, która prowadzi w złym kierunku w tej i innych sprawach); będziemy pilnować, by religia utrzymała swą pozycję w edukacji i życiu publicznym; nie zapomnimy o dotacjach dla kultury chrześcijańskiej; będziemy żyć w życzliwych relacjach z instytucją Kościoła itp. Staramy się przy tym wspierać socjalnie rodzinę i ludzi biedniejszych. Jak widać, istota propozycji rycerzy zdaje się sprowadzać do kontraktu: Wy dajecie nam spore kompetencje władzy, a my Was obronimy przed tym, czego najbardziej się boicie. Dotyczy to nie tylko sfery światopoglądowo-etycznej, ale tylko do niej w niniejszym tekście się ograniczam.

Przejdźmy do „pięknoduchów”. Nie stanowią oni zwartego obozu. Raczej są rozproszeni w różnych obozach, ale (mniej więcej) łączy ich kilka cech. Po pierwsze, nie obnoszą się ze swoim katolicyzmem i nie pchają się na ołtarz (choć niektórzy z nich są do tego dobrze przygotowani), ale gdy zapytani, nie ukrywają swej wiary. Po drugie, nie podzielają pesymistycznej diagnozy o kulturowym zagrożeniu Polski lub uważają, że nie sposób mu się przeciwstawić ostrzejszymi środkami prawnymi. Po trzecie, uważają, że wiara dotyczy raczej kwestii osobistego życia, natomiast w rozstrzygnięciach politycznych ważniejszą (od wiary) rolę odgrywają sprawy prawno-organizacyjne, ekonomiczne, socjologiczne itp. Po czwarte, jeśli w ich programach można znaleźć coś ewidentnie katolickiego, to są to priorytety papieża Franciszka: ekologia i pozytywne nastawienie do migrantów. Pierwsze jest motywowane etyczną troską o przyszłe pokolenia, a drugie (abstrahując od kwestii ekonomicznych) etyczną troską o ludzi, których geograficzny traf usytuował daleko poza dobrobytem Zachodu. Oczywiście, konkretne wypowiedzi w tych (i innych) sprawach różnicują pięknoduchów i zależą m.in. od nastrojów panujących w ich potencjalnych elektoratach.

Dlaczego używam terminu „pięknoduchy”? Dlatego że realizowany przez nich model polityka, który jest katolikiem, uważam za nierealistyczny. Polityka jest także areną walki idei, a wcześniej czy później pojawiają się na niej fundamentalne spory światopoglądowo-etyczne. W sytuacji takich sporów pięknoduch, który związał się z ludźmi dalekimi od wiary, zostaje sam lub musi zawierać coraz dalej idące kompromisy. Natomiast zasługą pięknoduchów jest przypomnienie, że miłość bliźniego dotyczy także ludzi, o których (ze względu na odległość czasową lub przestrzenną) nie potrafimy lub nie chcemy myśleć. Problem polega jednak na tym, że pierwszym zadaniem polityka w kraju ludzi jeszcze niezbyt bogatych (i jeszcze niezbyt pewnych swego bezpieczeństwa) jest obrona, a nie organizacja zbiorowych dobrych uczynków.

Sądzę, że retoryka i praktyka obrony jest źródłem politycznych sukcesów rycerzy. Dlaczego więc używam słowa „rycerz” z pewną dozą ironii? Choćby dlatego, że liczba chętnych do bycia bronionymi maleje. Być może jest ona dziś wystarczająco duża do tego, by wygrać wybory. (A jest duża raczej ze względu na wzrost potrzeby obrony militarnej, socjalnej i ekonomicznej, a nie ze względu na wzrost potrzeby obrony w sprawach moralno-religijnych). Co się jednak stanie, gdy liczba chętnych do bycia bronionymi spadnie poniżej pewnego poziomu krytycznego? Co się stanie, gdy młodzi katolicy nie zastąpią wymierającego pokolenia? Co się stanie, gdy demografia i sekularyzacyjne procesy kulturowe okażą się silniejsze od prawa i (sprawiedliwej lub suwerennej) polityki? Wtedy rycerze staną się zbędni. Chyba że znajdą nowe pomysły.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak