Gdy sto lat temu powstawał „Gość Niedzielny”, żyły ideologie, które doprowadziły do wojny. Później świat się komplikował. Być może wkracza w nową po-ponowoczesną fazę. W tej sytuacji katolicki publicysta najstarszego polskiego tygodnika ma obowiązek rozeznawać znaki czasu.
18.09.2023 05:47 GOSC.PL
W ostatnich kilku miesiącach próbowałem (w sześciu odcinkach) przedyskutować główne opowieści lub wizje społeczne, którymi aktualnie karmią nas media dominującego nurtu. Z tych opowieści moją uwagę przykuły trzy: prometejska, technologiczna i ekologiczna. Naczelną ideą prometeizmu jest wyzwolenie wybranych grup społecznych z ich realnego lub domniemanego ucisku na tle rasowym, płciowym, orientacji lub identyfikacji seksualnej, pozycji kulturowej, geograficznej, ekonomicznej itp. Mieszczą się tu takie (mniej lub bardziej sprecyzowane) ideologie jak wokeizm, radykalny feminizm, ideologia LGBT, dżenderyzm, multikulturalizm itp. Narracja technologiczna promuje z kolei wizję życia szczęśliwego, które opiera się na zdobyczach techniki, a w swych skrajnych formach proponuje utopię przekształcenia człowieka (przy pomocy tych zdobyczy) w istotę radykalnie wyższą czy wręcz boską (transhumanizm). Wreszcie narracja ekologiczna – przeciwnie – raczej przerażona jest skutkami rozwoju cywilizacji technicznej i zachęca do zwrotu w kierunku natury i jej ochrony.
Zauważmy, że każda z dyskutowanych tu trzech wielkich narracji ma swą narrację towarzyszącą. Narracją towarzyszącą prometeizmowi jest opowieść o złym Kościele. Jest to zrozumiałe, gdyż Kościół stanowi ostatni bastion obrony tradycyjnej etyki (przede wszystkim etyki seksualnej), opartej na podziale ról społecznych wyznaczonych przez naturalne różnice między ludźmi. (Stosuje się tu starą i prostą taktykę nagłaśniania bulwersujących przypadków łamania tej etyki przez niektórych ludzi Kościoła oraz unieważniania przez to nagłaśnianie kościelnego mandatu do głoszenia jakichkolwiek wymagań moralnych). Z kolei narracją towarzyszącą opowieści technologicznej jest (spontanicznie nakręcająca się) ideologia i praktyka konsumpcjonizmu oraz zjawisko, któremu nadałem miano „łatwizna”. Natomiast narracja ekologiczna bardzo często idzie w parze z odrzuceniem bazowej idei dotychczasowej kultury europejskiej – idei wyróżnionej pozycji człowieka w przyrodzie.
Jak te wszystkie dominujące (i im podporządkowane) opowieści mogą trzymać się razem? Przecież „technolog” nie może lubić się z „ekologiem”, a „prometeista” widzi wyzwolenie człowieka w czym innym niż „technolog” oraz powinien dystansować się wobec kontr-humanistycznych zapędów moralistów ekologicznych. Sądzę, że współistnienie tych trzech ideologii opiera się na wyznacznikach najbardziej rozwiniętych dziś społeczeństw, tzw. społeczeństw post-industrialnych.
Wspomniane wyznaczniki stanowią: dobrobyt, radykalny indywidualizm lub „hiperindywidualizm” (termin używany przez znawcę postmodernizmu – prof. Andrzeja Szahaja), potrzeba idei wyższej. Otóż dobrobyt, który zawdzięczamy coraz to subtelniejszej technice (a w szczególności technice zastępującej już nie tylko pracę fizyczną, lecz także pracę intelektualną), dostarcza idealnej gleby dla narracji technologicznej i konsumpcjonistycznej. Na glebie tej z łatwością wyrasta też hiperindywidualizm, gdyż lekkość (lub nowa jakość) życia przekierowuje naszą uwagę z walki o przetrwanie (która wymaga wspólnoty) na jednostkową auto-ekspresję. Organizują ją głównie gwiazdy show-biznesu oraz projektanci mody i gier komputerowych, podpowiadając mniej twórczym indywidualistom coraz to nowe modele życia. Muszą być one coraz dziwaczniejsze, gdyż każdy wcześniejszy model szybko staje się masowy i nudny. Jedynym ich wspólnym mianownikiem pozostaje prometejska idea wyzwolenia od czegokolwiek, co akurat nam przyjdzie na myśl. Ponieważ jednak człowiek jest istotą społeczną i nie może utrzymać się w szaleństwie narastającego indywidualizmu, potrzebuje jakiejś wyższej idei, która nadaje głębszy sens życiu i jednoczy ludzi. Znaczna część elit proponuje, by tą ideą był ekologizm. Może on stać się nową religią, a zarazem stanowić praktyczną odpowiedź na coraz dotkliwiej odczuwane przez nas skutki uboczne cywilizacji technicznej.
Ktoś zapyta, dlaczego o tym wszystkim piszę. Dlatego, że komentowanie bieżących spraw (do czego mam zamiar wkrótce wrócić) wymaga określenia kontekstu, w którym się one znajdują. Gdy sto lat temu powstawał „Gość Niedzielny”, funkcjonowały lub kształtowały się ideologie, które doprowadziły do okropieństw drugiej wojny światowej. Świat powojenny zmieniał się i stawał się coraz bardziej po-nowoczesny i skomplikowany. Nie sposób jednak powiedzieć, że obecnie jest światem bez ideologii lub bez wielkich narracji. Być może wkracza w nową, po-ponowoczesną (czy – mówiąc żartobliwie – pop-nowoczesną) fazę. Prawdopodobnie będzie to faza szczególnych wyzwań dla chrześcijaństwa i religijności. W tej sytuacji każdy publicysta katolicki – a w szczególności publicysta, któremu przypadł zaszczyt pisywać w najstarszym (zachowującym prawie pełną ciągłość) polskim tygodniku – ma obowiązek zastanawiać się nad zagrożeniami i szansami współczesności. Ma obowiązek rozeznawać znaki czasu i szukać odpowiedzi na pytanie: co mówią one chrześcijaninowi żyjącemu tu i teraz?
Czytaj też:
Jacek Wojtysiak