Ustawa o ochronie małoletnich przed dostępem do nieodpowiednich treści w internecie nie wejdzie w życie 1 września, jak zapowiadał rząd.
Jeden z projektów utknął w komisjach sejmowych, drugi czeka na wysłuchanie publiczne. To będzie już trzecia sejmowa kadencja, podczas której nie udaje się skutecznie zamknąć dostępu dzieciakom do pornografii w sieci. Parę minut spędzonych w wyszukiwarce wystarczy, by przekonać się, że od dekady odbywa się chocholi taniec do tej samej melodii.
Oczywiście wszyscy są za walką z pornografią, ale… jedni ostrzegają przed „niekorzystnymi zmianami w sposobach gromadzenia informacji o osobach fizycznych”, drudzy przed „ingerencją w prywatność oraz wolność pozyskiwania i rozpowszechniania informacji”, zaś lewica jak zawsze bije na alarm, że uchwała może „posłużyć jako pretekst do wprowadzenia sieciowych mechanizmów cenzurowania treści”. Te same cytaty powtarzane są za każdym razem, gdy tylko otwiera się szansa na uchwalenie odpowiednich przepisów. Nietrudno też dostrzec, że za sabotowaniem prac stoi silne lobby firm telekomunikacyjnych. Także teraz siedmiu operatorów wspólnie zaapelowało do posłów o wstrzymanie prac nad ustawą – z tym samym co zawsze zestawem zastrzeżeń.
Tymczasem naprawdę potrzeba niewiele dobrej woli i determinacji. Wiadomo, że jedyna skuteczna strategia walki z pornografią w sieci polega na tym, by dostęp do niej wiązał się z deklaracją woli, kosztował trochę zachodu i wymagał przynajmniej pokonania bariery wstydu. Blokada powinna być więc domyślna i naturalna, a jej zdjęcie możliwe jedynie na wyraźne i potwierdzone życzenie dorosłego użytkownika. Dziś sytuacja korzystających z internetu jest odwrotna. To o założenie blokady trzeba się postarać, domyślnie zakłada się zaś powszechny dostęp do pornografii. Najbardziej żenujące są jednak apele o jasne zdefiniowanie granicy, od której zaczyna się pornografia (z podtekstem, że przecież nie jest to możliwe). Albo zrzucanie odpowiedzialności na rodziców, którzy powinni pilnować swoich dzieci. Tymczasem z każdym rokiem, czy wręcz miesiącem, przybywa stron, aplikacji, narzędzi dostępnych na każdym smartfonie, umożliwiających dostęp do twardej pornografii. Mówienie w tych realiach o „krucjacie przeciw goliźnie” czy „zaglądaniu do alkowy” jest niebezpiecznym anachronizmem. Równie niebezpiecznym jak twierdzenie, że jedyną wartą ścigania jest pornografia dziecięca. A ta oglądana przez dzieci to już nie?•
Piotr Legutko