W naszym myśleniu o Zachodzie zderzają się często głucha nieufność ze ślepą wiarą.
Przed ostatnim szczytem NATO w Wilnie wielu ekspertów postulowało formalne wypowiedzenie Aktu Stanowiącego NATO–Rosja. Ten dokument sprzed ćwierć wieku określał ramy stosunków Zachodu z Rosją po rozszerzeniu Przymierza Atlantyckiego. Między innymi stanowił, że nie będzie ani instalacji nuklearnych, ani znaczących sił państw zachodnich w Europie Środkowej. Krótko mówiąc, porozumienie to pozwoliło Rosji wyznaczyć granice solidarności Zachodu z krajami Europy Środkowej. Oczywiście jego zapisy przekreśliło życie, a raczej – sama Rosja. Dlaczego więc miałoby być ważne jego formalne odrzucenie? Przede wszystkim, aby określić nową filozofię wzajemnych relacji wewnątrz NATO, aby przestać traktować państwa środkowoeuropejskie jako (jak ciągle mówią Francuzi) les pays de l’Est, kraje Wschodu. Jako obszar, który można protegować, ale którego poważnie słuchać nie trzeba.
Porozumienie z 1997 roku utrwalało to podejście. Akt miał charakter antyzimnowojenny, ale nie antykomunistyczny. Mimo rozpadu ZSSR, w latach 90. XX wieku powstrzymywano się jednak przed drażnieniem Rosji potępieniami polityki sowieckiej i komunizmu. A szkoda, bo przecież Jelcyn w drodze do władzy musiał rozwiązać sowiecką partię komunistyczną. Można było zaproponować w tamtym czasie formułę: „NATO nie obarcza współczesnej Rosji odpowiedzialnością za politykę Związku Sowieckiego, mając świadomość, że Rosja była pierwszą ofiarą rewolucji bolszewickiej. Rosja, świadoma zła, którą reżim komunistyczny wyrządził jej samej, w pełni rozumie powody, dla których narody pozbawione niepodległości przez ZSSR dążyły do jej odzyskania i dążą do jej utrwalenia”. Takich wymagań jednak Rosji wówczas nie postawiono.
Wypowiedzenie Aktu Stanowiącego byłoby więc teraz kamieniem węgielnym nowej solidarności Zachodu. Nigdy więcej Jałty (której bladym, ale jednak echem była umowa z 1997 roku)! Niestety, tego echa już prawie nie słychać, ale ciągle jeszcze nie zgasło. Lepiej więc wytężać słuch, niż udawać, że się nie słyszy. Akt Stanowiący nie został wypowiedziany.
Wobec toczącej się na Ukrainie wojny państwa zachodniej Europy zachowują ciągle ostrożność. „Zaraz, zaraz – powie ktoś – a masowe dostawy broni?” Owszem, to również element ostrożności. To konieczna cena zachowania wiarygodności politycznej nie tylko wobec Ukrainy, ale i wobec Europy Środkowej. A także warunek utrzymania wpływu na wydarzenia, w tym na określanie granic własnego zaangażowania. Broń jest Ukraińcom potrzebna, więc jest to spora i realna cena, której absolutnie nie można lekceważyć. Nie można jej jednak również przeceniać. W 1939 roku Francja i Anglia posunęły się nie tylko do wypowiedzenia wojny Niemcom, ale Francuzi podjęli nawet małą ofensywę w Zagłębiu Saary. Zginęło w niej prawie dwa tysiące żołnierzy. Gdyby zdarzyło się to dziś – uznalibyśmy, że to wielkie ofiary. Ale dla obrony Polski w 1939 roku nie miało to praktycznie militarnego znaczenia. Nasi brytyjscy sojusznicy z kolei wykorzystali zaoszczędzony im przez Polskę czas na swoje zbrojenia, przede wszystkim lotnicze. I później (w istotnym stopniu dzięki nam) wygrali wojnę, przegraną przez nas do tego stopnia, że do dziś unikamy przypominania o tym naszym wiarołomnym sojusznikom.
Wszystko to w niczym nie podważa wartości wojskowych przymierzy. Nie można żyć w geopolitycznej próżni. Polska mimo wszystko wyszła z wojny światowej w lepszym stanie niż państwa bałtyckie, które sojuszników nie miały. W naszej świadomości narodowej zderzają się często dwie postawy wobec Zachodu: z jednej strony głucha nieufność wobec świata, do którego historycznie (i w sporym stopniu ciągle kulturowo) należymy, z drugiej – ślepa wiara albo raczej ślepe (graniczące z przeniesieniem patriotyzmu) przywiązanie. Tymczasem bezpieczeństwo Polski to nasz najlepszy wkład w bezpieczeństwo Europy jako całości. Najważniejsza zaś i niezbywalna odpowiedzialność narodu dotyczy przede wszystkim życia jego przyszłych pokoleń. Wszyscy chcemy, aby Ukraina wygrała wojnę, ale nawet militarne zwycięstwo nie naprawi gigantycznego demograficznego okaleczenia tego narodu, którego ludność w czasie wojny zmniejszyła się (głównie w wyniku uchodźstwa) o połowę. Jak mówił Pius XII – z wojną wszystko można stracić. Dlatego pokój jest tak ważną wartością. Jeśli jest możliwy oczywiście.•
Marek Jurek