W diecezji Nicea na Lazurowym Wybrzeżu pracowałem przez pięć lat. W tym czasie odbyłem wiele rozmów z Francuzami, którzy z niepokojem patrzyli na sytuację w ich kraju. To oczywiście doświadczenie osobiste i cząstkowe. Poniższe wspomnienia należy więc traktować jako jeden z tysięcy elementów złożonej mozaiki.
Od początku mojego pobytu we Francji, czyli od 2016 roku, miałem wrażenie, że przyjechałem do kraju, który leży na beczce prochu. Pracę rozpocząłem we wrześniu, nieco ponad miesiąc po dwóch głośnych zamachach terrorystycznych. Pierwszy miał miejsce na Promenadzie Anglików, gdzie 14 lipca 2016 roku zginęło 87 osób. Drugi – w Saint-Étienne-du-Rouvray w Bretanii, gdzie zamordowano księdza sprawującego Mszę św. W prowadzonych rozmowach dominował strach, z twarzy przebijał brak nadziei na poprawę sytuacji. Moi parafianie często wskazywali na to, że trudno patrzeć z nadzieją w przyszłość. Pamiętam, że wielokrotnie podczas Mszy ludzie oglądali się za siebie, patrząc na tych, którzy wchodzili do kościoła spóźnieni. Bali się, że sytuacja z Bretanii może się powtórzyć. Strach wyczuwalny był na każdym kroku. Po kilku miesiącach wszystko wróciło do normalności, aż do kolejnych zamachów.
Na ulicach wielkich miast, w miejscach strategicznych, obecni byli żołnierze z operacji Sentinelle. Dawali złudne poczucie bezpieczeństwa. Ciekawe było to, że w prawie każdym patrolu można było spotkać Francuzów o różnych korzeniach. Ich rodzice lub dziadkowie pochodzili z Azji i Afryki, Północnej i Subsaharyjskiej. To był sygnał – w armii dało się zbudować jedność wokół francuskich barw. Żołnierze przyjmowali „wartości Republiki”, o których tak często było słychać w mediach. Inaczej niż ci, których określano „trzecim pokoleniem imigrantów”. Wszyscy powtarzali, że większość z nich nie przyjęła zasad kraju, w którym się urodzili i wychowali. Nie odnosiła się też do niego z obojętnością, ale z wrogością.
Wśród parafian spotykałem także ludzi, którzy z odwagą stawiali czoła tej sytuacji. Pamiętam jedną z animatorek duszpasterstwa młodzieży, która na co dzień uczyła w collège’u (odpowiednik naszych dawnych gimnazjów), szkole położonej w jednej z dzielnic Cannes, w tzw. quartier défavorisé, zamieszkanej niemal w całości przez ludność pochodzącą z Algierii i Maroka. Była szczerze przekonana o swojej misji. Pełniła ją z pasją i zaangażowaniem. Mówiła też o sporych sukcesach. Jej postawa rzucała się w oczy. Także dlatego, że mimo wszystko nie była czymś powszechnym.
Większość Francuzów spoglądała w przyszłość z niepokojem i poczuciem bezradności. Niechętnie też o tym mówili. Wyczuwałem, że w rozmowach istnieją dwa poziomy. Na pierwszym, który nazwałbym oficjalnym, mówiło się o tym, o czym mówić wypada, na tematy niewzbudzające kontrowersji. Na drugi poziom wchodziło się jedynie w zaufanym gronie. Wówczas dyskutowano o zagrożeniu terroryzmem, protestach, dziurach budżetowych spowodowanych zbyt dużymi zasiłkami socjalnymi dla tych, którzy nie chcą podjąć pracy, opuszczaniu przez autochtonów kolejnej dzielnicy w Nicei ze względu na osiedlanie się w niej Francuzów o korzeniach arabskich etc.
Miałem wrażenie, że wszystko zaczynało się zmieniać wówczas, gdy wybuchła kolejna fala terrorystycznych ataków. Pewnym przełomem było zabójstwo żandarma Arnaud Beltrame. Od tamtego czasu parafianie z większą śmiałością wyrażali swoją dezaprobatę dla prowadzonej od lat polityki wobec imigrantów. Przyznawali też, że trudno znaleźć właściwe rozwiązania. Wiedzieli, że ich kraj płaci postkolonialne długi.
Dziś patrzę na płonące samochody, wybite szyby i grupy zbuntowanych Francuzów przez pryzmat tamtych doświadczeń. Wspominam także wypowiedź ministra spraw wewnętrznych, który rezygnując w 2018 roku ze swojej funkcji, otwarcie mówił, że sytuacja w wielu dzielnicach jest krytyczna i wymknęła się spod kontroli, dając do zrozumienia, że Francja stoi na krawędzi wojny domowej. Opuszczając ministerstwo, oświadczył, że służby stoją przed koniecznością „odzyskania dla Republiki tych terenów, na których wprowadzono prawo silniejszego”, bo jeśli tego nie zrobią, za pięć lat nikt nie zdoła opanować sytuacji.•
Czytaj też:
ks. Rafał Bogacki