Młodzi ludzie spotykają na swej drodze aniołów. Można wychwycić momenty, w których Pan Bóg stawia na naszej drodze takich przewodników – mówi zakonnik z Oblackiego Centrum Młodzieży Niniwa w Kokotku.
Znawcy Biblii i życia duchowego analizują z nami kluczowe momenty, w których w Piśmie Świętym pojawia się motyw drogi. „Bezpiecznej drogi” to wakacyjny cykl dziesięciu rozmów, przygotowanych przez redakcję Gosc.pl.
Jarosław Dudała: Ojciec organizuje piesze wyprawy dla młodych. Ale nie po turystycznych autostradach, tylko po bezdrożach Bałkanów, Kaukazu itp. Dlaczego?
O. Dominik Ochlak OMI: Dobrego pytanie! (śmiech)
Robię to dlatego, że doświadczenie bycia w drodze przemienia każdego z nas. Kiedy idzie się nie po miejscach turystycznych, ale o bezdrożach, w górach, dotyka się codziennego życia prostych ludzi. To są najbardziej autentyczne spotkania.
Tak było np. w zeszłym roku gdy szliśmy przez Bośnię i Hercegowinę i w miejscowości Kalinovik, gdzie wciąż jest wiele śladów wojny, spotkaliśmy panią Sonię, która z radości i troski podzieliła się z nami dosłownie wszystkim, co miała w domu i nakarmiła nas obficie. Ten jej gest zapisał się w naszych sercach.
Robię to także dlatego, że w grupie idących w wyprawie zawsze tworzy się dobra atmosfera: wspólnota wiary.
Być może ta wspólnota wiary tworzy się dlatego, że początkiem życia duchowego jest poznanie samego siebie? Bo nie da się poznać samego siebie, siedząc w domu na kanapie, ale można poznać siebie podczas górskiego marszu.
Tu chodzi o umiejętność czytania najpierw potrzeb własnego ciała. Gdy wędrujesz i czujesz się zmęczony, trzeba przystanąć. Gdy czujesz się spragniony, trzeba uzupełnić płyny lub elektrolity. A kiedy jesteś głodny, trzeba coś zjeść. Potem musisz reagować maścią na obcierający cię but albo zabezpieczyć skórę przed prażącym słońcem… Widzisz, jak droga uczy cię bycia uważnym na to, co dzieje się tu i teraz.
Oczywiście nie wszystkie potrzeby, które rodzą się w drodze, da się od razu zrealizować. Dlatego długa wędrówka i zmienna pogoda uczą dyscypliny i pomagają słuchać siebie. Gdy słyszysz już, co dzieje się w twoim ciele, wtedy zaczynasz cieszyć się komfortem podziwiania pięknych widoków, pięknem i dobrocią drugiego człowieka i wtedy rozpoczyna się rozdział, w którym jesteś gotowy tworzyć wspólnotę z innymi. Droga to też okazja by poznać swoje ograniczenia, czasami dojść do swoich granic.
A także odnaleźć siebie i Boga. Coś takiego przydarzyło się biblijnemu Tobiaszowi. To był młody człowiek. Jego ojciec, też Tobiasz, pozostał wierny Bogu, kiedy wszyscy się od Niego odwrócili. Żyjąc w obcej ziemi, w Niniwie, grzebał zabitych Żydów, choć wiedział, że grozi mu za to śmierć...
...i stracił nawet z tego powodu majątek.
Z drugiej strony, był to człowiek o trochę toksycznej religijności. Widać to było, gdy siedział ślepy i bezradny, a jego żona Anna próbowała utrzymać rodzinę i za swą pracę dostała napiwek w postaci koźlątka. Mąż tymczasem podejrzewał, że je ukradła. Kobieta nie wytrzymała i rzuciła mu w twarz: "Gdzie są teraz twoje ofiary, gdzie są twoje dobre uczynki? Teraz jest już wszystko o tobie wiadome". To znaczy: nie jesteś taki święty, za jakiego się masz.
Anna mogła być zła na męża, bo z powodu jego bezkompromisowej wierności Bogu właśnie stracili majątek. Tobiasz jednak był wierny nie z lęku przed karą, ale z szacunku do Boga. To było coś pięknego. Ale powodowało napięcia w relacji z żoną. Bo ona straciła stabilność, poczucie bezpieczeństwa.
Syn Tobiasza miał również na imię Tobiasz. Tak jakby miał za zadanie być kopią albo nawet lepszą wersją swego ojca. To musiało nakładać na niego dużą presję.
W kulturze żydowskiej to oznaczało zadanie naśladowania Ojca. W dodatku młody Tobiasz miał robić to, co Ojciec – kopać groby... tak jakby wszystko zostało już ustalone i zapisane. Mało pasjonujący scenariusz na życie. Stary Tobiasz był niezwykle miłosierny, poświęcał się wypełnianiu uczynków miłosierdzia. Była to niewątpliwie inspiracja do głębokiej wiary, ale na pewnym etapie mogło to dla jego syna stanowić presję.
Młody Tobiasz musiał wyjść z rodzinnego domu, żeby odnaleźć siebie i odnaleźć Boga.
Widać, że Opatrzność Boża prowadziła tę historie. Stary Tobiasz modlił się o śmierć. Miał dość poniżania ze strony ludzi, którzy się z niego naśmiewali. I w kontekście tej modlitwy pomyślał, że trzeba odebrać pieniądze ulokowane u Gabaela. Dlatego wysłał syna w podróż. A Pan Bóg się tym posłużył i wysłał z nim swojego anioła. Szedł z nimi także pies. Patrząc na to, ile zyskał młody Tobiasz, ta podróż, choć może ryzykowna, była jak wygrana w totolotka.
Tobiasz znalazł w tej wędrówce i siebie, i Boga. Znalazł także żonę Sarę. Jej postać też jest ciekawa. Młoda kobieta, której siedmiu mężów umarło w czasie nocy poślubnej, musiała się czuć przeklęta, myślała o samobójstwie. Myślę sobie: ileż to dziewczyn i chłopaków dziś w Polsce czuje się przeklętych, staje nawet na progu samobójstwa...
Jej sytuacja była trudna... Siedem razy zaczynała z kimś życie i zawsze kończyło się jej osobistą tragedią, traumą, śmiercią męża i wstydem dla rodziny. Poczucie odrzucenia skłoniło ją do modlitwy. Podczas nocy poślubnej Tobiasz i Sara modlą się i… udaje się powstrzymać zło. Kiedy wchodzisz w uwielbienie Boga, nawet gdy jesteś trudnym położeniu, będą dziać się rzeczy dobre. Twoje imię będzie Ocalona.
Myślę, że wielu młodych, racjonalnie myślących i odnajdujących się w rzeczywistości może gdzieś w sercu nosić etykietę niesłusznie nadaną: odrzucona, przeklęty, do niczego. To wszystko kłamstwa złego ducha. Nie wiem, mogę tylko powiedzieć: wołaj do Boga swoimi słowami. A jeśli się tak czujesz, przyjedź do nas do Kokotka, porozmawiajmy.
Tobiasz i Sara modlili się, przywołując Boga miłosiernego.
W tej modlitwie jest wszystko to, co jest w każdej autentycznej modlitwie: jest stan bieżący, jest żal, nie ma ukrywania niczego za okrągłymi słowami i jest szacunek do Boga.
A kiedy Tobiasz wraca do domu uzdrawia ślepotę ojca. I nie chodzi chyba tylko o ślepotę fizyczną, ale także duchową.
Syn nakłada na oczy ojca żółć ryby i wtedy schodzi z nich bielmo.
Co do uzdrowienia duchowego, to widać było, że wcześniejsza modlitwa starego Tobiasza była szczera, ale schyłkowa. Po uzdrowieniu jego wołanie było modlitwą człowieka otwartego na życie; człowieka, który nie chce kończyć życia, ale uwielbia Boga. To jest zupełnie inna modlitwa. To modlitwa człowieka, który doświadczył mocy Boga.
Ta piękna historia dobrze się kończy, ale nie byłoby to możliwe, gdyby młody Tobiasz nie dostał od Boga towarzysza podróży, którym był ukrywający niemal do końca swą prawdziwą tożsamość archanioł Rafał. To chyba klucz do tego, żeby w życiu młodych ludzi zdarzały się piękne rzeczy: muszą mieć duchowego przewodnika.
Tak! Tobiasz miał zresztą za towarzysza tej podróży nie tylko anioła, ale i... psa. Ale tak, na pewno potrzeba takich aniołów. I potrzeba także uważności, żeby zauważyć anioła na swojej drodze. Ostatnio, gdy byliśmy w górach z dużą grupą studentów, pogoda bardzo krzyżowała nam plany. Rozbiliśmy namioty przy kościele i spotkaliśmy anioła, zakonnika, który chodził za nami, na wszystko się zgadzał i dopytywał czego nam jeszcze potrzeba. Był tak dobry i cierpliwy! Anioły mieszkają w Korbielowie.
Potrzeba też ludzi, którzy będą chcieć po ludzku towarzyszyć innym. Cierpliwie, aktywnie słuchać i wychwytywać Boże natchnienia, które On wkłada w każde ludzkie serce, by to, co Boże, wydobywać na światło dzienne. Wtedy można odkryć swoje imię: Ocalona.
Zobacz: Wszystkie odcinki wakacyjnego cyklu „Bezpiecznej drogi”
Jarosław Dudała