Czy kryzys w związku jest porażką? „Nie, nie i jeszcze raz nie!” – odpowiada Magdalena Kleczyńska, autorka książki „Więcej niż seks. Siła i moc miłości intymnej”.
Kilkanaście lat temu byliśmy na ślubie przyjaciół. Podczas kazania znajomy ksiądz powtarzał: „Będzie źle, pamiętajcie, będzie źle”. Rozumiem jego intencje. Zapewne chciał zawczasu przygotować nowożeńców na nieuchronny kryzys, który prędzej czy później z dużym prawdopodobieństwem naznaczy także ich miłość, i wskazać im drogi wychodzenia z trudnych sytuacji. Z tamtego kazania zapamiętałam tylko jedno: „Będzie źle”, ale gdzieś w moim sercu tliła się jednak nadzieja, że z tego niezręcznego kazania może zrodzić się jakieś dobro.
Niekończące się litanie zarzutów
Jako terapeuta par niemal każdego dnia widuję małżeństwa w kryzysie. Niektóre przychodzą z nastawieniem bojowym, z pretensjami, bez wielkiej nadziei, że coś jeszcze z tym można zrobić. Z drugiej strony skoro przychodzą, to, widać, jest w nich jakaś iskra wiary w uratowanie małżeństwa. Długo zastanawiałam się, co łączy te różne pary i w końcu znalazłam odpowiedź. Wszystkie one czują się rozczarowane faktem, że ich związek (czytaj: mąż albo żona) nie spełnił ich oczekiwań. Pytanie brzmi: Czy udane małżeństwo to na pewno małżeństwo, które spełnia oczekiwania którejś ze stron?
Kiedy zaczęłam o tym myśleć, przypomniała mi się jedna z postaci mitologicznych. Prokrustes – bo o nim mowa – zapraszając gości pod swój dach, „dopasowywał” ich wzrostem do zbudowanych własnoręcznie łóżek. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że Prokrustes robił to… zupełnie dosłownie. Zbyt wysokim gościom obcinał nogi, a zbyt niskich „rozciągał” na łożach tak, by idealnie wpasowali się w meble…
Czyż nie podobnie dzieje się w małżeństwach, w których jedna strona próbuje dopasować męża/żonę do własnych oczekiwań? Niekończące się litanie zarzutów i pretensji, gorzkie słowa: „Nie jesteś już tym samym człowiekiem, z którym wzięłam/wziąłem ślub!”… Drastyczne cięcia, skąpienie bliskości fizycznej i emocjonalnej bądź też naginanie drugiego człowieka do własnych wygórowanych oczekiwań kończy się zawsze tak samo – poczuciem bycia niewystarczającym, ogromnym rozczarowaniem, a w efekcie chęcią rozstania się.
Z czego biorą się takie zachowania? Sądzę, że wielu z nas ma wpojone po prostu błędne przekonania na temat małżeństwa. Myślimy, że małżeństwo jest jak samonapędzająca się maszyna, która do prawidłowego funkcjonowania potrzebuje jedynie paliwa przyjemnych uczuć, patrzenia sobie głęboko w oczy i częstego seksu. A gdy to nie działa (a nie działa już po kilku latach od ślubu), narzekamy, że coś się popsuło. Małżeństwo zaczyna nam się jawić jako niepotrzebny balast i życiowa pomyłka. Patrzymy z zazdrością na znajomych, którzy mają dobre związki, i mówimy: „Im się udało, szczęściarze, wygrali los na loterii…”.
Czy taka jest rzeczywiście prawda? Czy z małżeństwem jest tak, że albo masz przysłowiowego „farta”, albo prędzej czy później skończysz jak wielu – na sali sądowej?
Wybijmy sobie w końcu z głowy myślenie, że gwarantem udanego małżeństwa jest to, by jedna strona spełniała oczekiwania drugiej strony i by mąż z żoną byli do siebie idealnie dopasowani.
(nie)dopasowani?
Każdy z nas słyszał zapewne zdania typu: „Ależ oni się do siebie dopasowali” (wypowiadane z zazdrością) albo „Oni kompletnie do siebie nie pasują” (z miną mędrca). Tylko co to właściwie znaczy i czy rzeczywiście można się dopasować jak w popularnym serialu Netflixa Dopasowani (ang. One), gdzie na podstawie badań DNA można znaleźć tę jedyną, idealną miłość do końca życia?
W dopasowaniu nie ma ustalonego idealnego wzorca, który ma spełniać drugi człowiek. To raczej proces polegający na wzajemnym kształtowaniu swoich osobowości, ścieraniu się, uczeniu się siebie i dochodzeniu do porozumienia. Jeśli decydujemy się na bycie w związku z drugim człowiekiem, dopasowanie jest drogą, którą idziemy odtąd wspólnie. Każda z cech drugiego człowieka będzie odtąd albo wzbogaceniem, wzmocnieniem lub uzupełnieniem naszej, albo obszarem rozwojowym i szansą na głębsze przepracowanie pewnych tematów. Nie istnieją idealnie dopasowani ludzie, tylko tacy, którzy świadomie decydują się na współpracę, by codziennie tworzyć pełen szczęścia związek.
Drugą rzeczą, którą musimy sobie wybić z głowy, jest przekonanie o tym, że kryzys w związku jest porażką. Nie, nie i jeszcze raz nie! Kryzys niekoniecznie jest czymś złym, choć we wszystkich nas to pojęcie wywołuje gęsią skórkę. W języku greckim słowo „kryzys” oznacza „wybór, rozstrzygnięcie, zmiany” (rzeczownik ten pochodzi od czasownika krinein, czyli rozdzielać, odsiewać, rozstrzygać, decydować, sądzić). Kryzys jest więc czasem zmian i podejmowania decyzji, niekiedy trudnych i przełomowych, ale dzięki nim można wyjść na nieco wyższy poziom relacji.
Prawda jest taka, że każde dobre małżeństwo doświadcza od czasu do czasu kryzysów. Chodzi nie o to, czy jest kryzys, czy go nie ma, ale o to, jak dwie kochające się osoby podchodzą do pojawiających się tarć i rozłamów. Jeśli szukają wspólnie rozwiązań oraz wsparcia u siebie nawzajem i innych (specjalistów, przyjaciół, rodziny), to każdy kolejny kryzys wniesie w ich relację nową, lepszą jakość.
Kryzys, rozumiany jako zmiana, jest nieodłącznym elementem dojrzewania. Nikt nie dziwi się, że gdy dorastamy, podkoszulki stają się przyciasne, a spodnie za krótkie. Czy ktoś wtedy próbuje je na siłę rozciągać? Podobne zmiany zachodzą w nas na płaszczyźnie psychicznej, emocjonalnej i duchowej. Normalne jest, że w którymś momencie dojrzewania przestają nam pasować dawne postawy i zaczynamy dostrzegać w nich pewien infantylizm. Zachowanie studenta wywieszającego na balkonie akademika prześcieradło z napisem: „Aga, kocham cię”, jest czymś uroczym, ale to samo prześcieradło wywieszone przez pięćdziesięciolatka dla swojej żony byłoby dość osobliwym widokiem. O ile w czasach studenckich pewne zachowania są odbierane jako czarujący wyraz zakochania, sympatii i chęci przyciągnięcia uwagi bliskiej sercu dziewczyny, o tyle w małżeństwie z trzydziestoletnim stażem byłyby one śmiesznym i dość dziecinnym sposobem okazania miłości.
Dobrze przeżyty kryzys może stać się szansą na lepszą jakość w relacji, gdyż pozwala dostrzec drugiego człowieka bardziej dojrzale oraz odkryć nowe sposoby okazywania mu miłości.
Utrata więzi, a nie brak seksu
Jak już wspominałam, zwykle jedną z pierwszych sfer, która podupada, gdy w małżeństwie „coś się psuje”, jest sfera seksualna.
Barry i Emily McCarthy z American University w Waszyngtonie przeprowadzili badanie, w którym dowiedli, że szczęśliwe pary tylko 15-20% swojego szczęścia przypisują udanemu pożyciu seksualnemu. Równocześnie 57 nieszczęśliwi deklarują, że słaba jakość współżycia jest odpowiedzialna aż za 50-70% ich małżeńskich problemów. Jaki z tego wniosek? Okazuje się, że w szczęśliwych małżeństwach miłość intymna jest tylko jednym ze źródeł bliskości i wspólnie przeżywanej przyjemności, zaś w przypadku małżeństw nieszczęśliwych seks jawi się jako główna kość niezgody. Idzie za tym przekonanie, że wystarczy rozwiązać problemy w sypialni, a automatycznie naprawi się całe małżeństwo. Nic bardziej mylnego.
Tym, co najczęściej odpowiada za wystąpienie małżeńskiego kryzysu, jest naderwanie lub utrata więzi, a nie brak seksu. Tyle że owo naderwanie więzi objawia się najczęściej poprzez niedostępność, oziębłość i… brak chęci na intymne spotkanie w łóżku.
Wróćmy jeszcze do porównania z przyciasnymi ubraniami. Spodnie, które pasowały na dziecko w wieku dziesięciu lat, z całą pewnością nie będą już dobre na piętnastolatka, a przy próbie założenia ich na siłę pękną w szwach. Czy winne są spodnie, że pękły? W żadnym wypadku! No to może wina leży po stronie ciała, które rośnie i dojrzewa? Skądże! To po prostu naturalny proces rozwoju człowieka. To jest normalne.
Podobnie jest z małżeństwem. Mija parę lat od ślubu i zaczyna się: „Jakbyśmy przestali do siebie pasować”, „Jakbym wyszła za innego człowieka”, „To już nie to samo, co po ślubie”… Jasne, że nie to samo! Więź dojrzewa, przechodzi na inny etap, mogą więc pojawić się nowe potrzeby i pragnienia, których wcześniej nie było! Przypomnijmy historię Ani i Tomka… Ania w którymś momencie zaczęła potrzebować bliskości wyrażanej nie tylko poprzez przyjemność seksualną, Tomek zaś nie rozumiał, skąd nagle wziął się chłód w ich łóżku, skoro „dotąd wszystko działało”. Tyle że tu wcale nie chodziło ani o słaby seks, ani o oschłość Ani – był to po prostu znak, że czas poszukać „nowych spodni”.
Odwaga wyruszenia w nieznane
Skoro już mówimy o kryzysie jako szansie na rozwój, to zadajmy pytanie, jak rozpoznać przyczyny kryzysu i obronną ręką przejść przez kolejne jego etapy. Pomoże nam w tym tzw. koło kreatywności. Wyróżniamy w nim kilka elementów, które teraz po kolei omówimy.
Pierwszym elementem koła kreatywności jest spontaniczność. Jej istotą jest wybór między tym, co obecne i znane, a tym, co nowe. Podajmy przykład. Załóżmy, że w jakimś małżeństwie żona ma coraz mniej ochoty na małżeńskie igraszki w łóżku. Mąż może zacząć obwiniać żonę o oziębłość i brak kreatywności (to, co obecne) lub poszukać wraz z nią głębszych przyczyn trudności, jakie napotkali (to, co nowe). Takie podejście da im szansę na zupełnie nowe spojrzenie na łączącą ich więź i pozwoli znaleźć inne, nieznane wcześniej sposoby na pogłębienie bliskości i miłości intymnej.
Przed podjęciem właściwego działania jest potrzebne jednak przygotowanie, czyli swoista „rozgrzewka”, polegająca na zbieraniu informacji i szukaniu najlepszych rozwiązań. W odniesieniu do podanego wyżej przykładu będzie to np. szukanie terapeuty, wyjazd na warsztaty pogłębiające więź, czytanie książek, słuchanie konferencji, proszenie o radę przyjaciół.
Dalej przychodzi moment na decyzję, aby podjąć konkretne działanie związane z przygotowanym rozwiązaniem. Wymaga ona czasem odwagi wyruszenia w nieznane. W opisanym przykładzie mogłaby to być np. decyzja o podjęciu terapii albo przynajmniej o szczerej rozmowie odsłaniającej czułe miejsca. Na tym etapie trzeba niekiedy podjąć pracę nie tylko w obszarze związku, ale także przyjrzeć się swoim własnym ograniczeniom.
Kolejnym etapem jest kreatywność, czyli nadanie odpowiedniej formy temu, co postanowiliśmy robić. Chodzi o opracowanie nowych i dopasowanych do danej pary sposobów komunikacji, okazywania czułości i akceptacji. Dla opisanego przykładu będzie to schemat rozmowy, który najlepiej sprawdza się w tym małżeństwie, dbanie o współżycie pogłębiające więź oraz wracanie do treści przepracowanych w trakcie terapii czy warsztatów i dopasowanie ich do własnej sytuacji życiowej.
Na koniec pozostaje jeszcze spotkanie i utrwalenie obranej drogi. Na tym etapie warto wypracować pewne rytuały, które będą służyły rozwojowi związku. Nasza przykładowa para może np. zacząć regularnie umawiać się na małżeńskie randki, albo zaplanować wspólne wyjazdy z okazji świąt i rocznic. W zależności od tego, w którym punkcie koła kreatywności jesteśmy obecnie, możemy zastosować inne rozwiązanie. (...)
Małżeństwo nie jest samonapędzającą się maszyną. Małżeństwo jest drogą wewnętrznego dojrzewania i wzrastania, na której nie zawsze wszystko musi koniecznie układać się po naszej myśli. To normalne, że radość będzie przeplatać się ze smutkiem, oprócz śmiechu pojawią się łzy, będzie czas jedności i czas podziałów, czas rodzenia się i umierania pewnych obszarów naszych serc.
Małżeństwo przygotowuje nas do poznania samych siebie w prawdzie i życia zgodnie z tą prawdą „tu i teraz”. Jest miejscem ciągłego dokonywania wyboru pomiędzy „ja” a „my” i tworzeniem mostów w tych obszarach. Tak rozumiane małżeństwo może stać się unikalną ścieżką rozwoju ludzkiego życia, bo dotyka tego, co w człowieku najgłębsze. Świadomie i dobrze przeżyte potrafi wydobyć z nas potencjał i niepowtarzalność przy jednoczesnej otwartości na drugiego człowieka
Celem małżeństwa nie jest zatem idealne dopasowywanie się do siebie i spełnianie nawzajem swoich oczekiwań, lecz budowanie głębokiej więzi opartej na akceptacji prawdy o sobie i o drugim człowieku, który nie jest idealny i którego cechy często będą stały w sprzeczności z naszymi własnymi. Spotkanie tych dwóch przestrzeni, oprócz ognia pragnienia siebie nawzajem, zawsze będzie wywoływać iskry, gdyż taki jest normalny efekt ścierania się dwóch różnych osobowości. Jasne, że to może być niebezpieczne, może wywołać pożar i zniszczyć relację. Ale te same iskry mogą też posłużyć do wypalenia w nas tego, co egoistyczne czy infantylne i jednocześnie wzniecenia żaru namiętności.
***
Tekst pochodzi z książki Magdaleny Kleczyńskiej: „Więcej niż seks. Siła i moc miłości intymnej” (RTCK 2023).
Śródtytuły od redakcji gosc.pl
Magdalena Kleczyńska/RTCK