Mamy prawo do poznania prawdy o okolicznościach katastrofy smoleńskiej. Niestety, ostry spór polityczny od tej prawdy nas oddala i dzieli społeczeństwo.
W pierwszych dniach po katastrofie Polacy zjednoczyli się w przeżywaniu bólu po stracie elity narodu. Wydawało się, że to zjednoczenie rozpocznie nową jakość w naszym życiu publicznym, w którym spory polityczne zejdą na dalszy plan, a dominować zaczną takie wartości, jak dobro wspólne, naród, państwo czy szacunek do drugiego człowieka. Jednak zamiast przełomu doszło do ostrych konfliktów na tle oceny przyczyn katastrofy, formy upamiętnienia zmarłych czy sposobu prowadzenia śledztwa. Nie sprzyja to poznaniu prawdy, dlatego tym bardziej powinniśmy się o nią upominać, nie poddając się logice sporu między dwoma największymi ugrupowaniami.
Tragedia upolityczniona
Za moment włączenia katastrofy smoleńskiej w spór polityczny wielu uznaje wybuch w lipcu konfliktu wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu, gdy w kilka dni po wyborach prezydenckich Bronisław Komorowski zapowiedział przeniesienie krzyża w inne miejsce, a politycy PiS w ostrych wystąpieniach temu się przeciwstawili. Próby upolitycznienia tragedii pojawiały się jednak wcześniej, lecz miały incydentalny charakter, np. gdy w „Gazecie Wyborczej” wysuwane były oskarżenia, że winę za tragedię ponosi Lech Kaczyński, który rzekomo zmusił pilotów do lądowania, czy gdy pojawiły się protesty przeciwko pochowaniu prezydenckiej pary na Wawelu. Nie wywołały one jednak ostrego konfliktu. Nawet w kampanii prezydenckiej sprawa katastrofy smoleńskiej nie stała się osią sporu politycznego. Jednak w rzeczywistości pierwszym aktem politycznym w sprawie katastrofy były decyzje premiera Donalda Tuska, podjęte zaraz po tragedii, aby oddać prowadzenie śledztwa w ręce Rosjan, mimo że prezydent Dmitrij Miedwiediew proponował wspólne dochodzenie. Premier nie stanął także na czele komisji badającej katastrofę, jak uczynił jego rosyjski odpowiednik Władimir Putin. Decyzje te oznaczały, że Donald Tusk dążył do odsunięcia od siebie jakiejkolwiek odpowiedzialności za przebieg śledztwa, chcąc m.in. uniknąć krytyki ze strony PiS – o obawach przed tą krytyką jako zasadniczym motywie postępowania mówił publicznie. Konsekwencją takiej postawy było skazanie strony polskiej, a szczególnie prokuratury, na uzależnienie od Rosji. Choć wielu obserwatorów zwracało uwagę, że decyzje premiera były poważnym błędem, dopiero po kampanii prezydenckiej PiS zaczął go z ich powodu ostro krytykować. Styczniowa prezentacja raportu MAK potwierdziła, że postawa premiera okazała się poważnym błędem, bowiem strona rosyjska może nie przekazać nam wszystkich dowodów, co oznacza, że pełnej prawdy możemy nie poznać nigdy.
Symbolem porażki polityki premiera w sprawie katastrofy jest niszczejący wrak samolotu, o którym piszemy w tym numerze GN. PO nie chce przyznać się do błędów, nerwowo reaguje na słowa krytyki i z zapalczywością walczy z pamięcią o Lechu Kaczyńskim, czego symbolicznym wyrazem było gaszenie przez służby miejskie i wyrzucanie na śmietnik zniczy, ustawionych pod Pałacem Prezydenckim 10 marca br., czy niepodjęcie przez prezydenta Komorowskiego żadnych kroków w celu godnego upamiętnienia w Warszawie ofiar tragedii, do czego zobowiązał się w porozumieniu zawartym z harcerzami i warszawską kurią w lipcu ub. roku. Ale nie tylko upolitycznienie tragedii przez PO nie sprzyja poznaniu prawdy. Choć PiS słusznie dąży do wyjaśnienia okoliczności tragedii, jednocześnie wykorzystuje ją, symbol krzyża i osobę Lecha Kaczyńskiego do bieżącej walki politycznej, i to w niezwykle konfrontacyjny sposób, oskarżając o zdradę i zaprzaństwo wszystkich, którzy mają inne zdanie niż to ugrupowanie. W rzeczywistości takie działania odnoszą skutek przeciwny, bo zamiast prowadzić do wyjaśniania kwestii merytorycznych, wywołują ostre konflikty i stanowią argument dla premiera Tuska, że jego obawy były uzasadnione.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.