Rok po katastrofie smoleńskiej widać wyraźnie, że jest ona jeszcze bardziej bolesna w skutkach, niż mogło się wydawać. Do bezprecedensowej w dziejach nowoczesnego świata śmierci 96 przedstawicieli najwyższych władz, z Prezydentem RP na czele, doszedł jeszcze głęboki konflikt polityczny i społeczny.
Ja też należałem do sporej rzeszy naiwnych, którzy mieli nadzieję na nowe otwarcie. Nic takiego się nie stało. Przeciwnie, rów tylko się pogłębił. Winę za taki stan rzeczy ponoszą obie strony sporu. Nie do przyjęcia jest postawa szefa PiS, który odmawia udziału w państwowych obchodach katastrofy, o czym wyraźnie mówi w wywiadzie dla GN (str. 30–31).
Z kolei strona rządowa nie potrafi przyznać się do choćby części odpowiedzialności i za samą katastrofę, i za sposób jej wyjaśniania (o możliwości wspólnego, polsko-rosyjskiego śledztwa piszemy na str. 24–25). Jakby wszystko przebiegało w najlepszym porządku. A przecież tak nie było. Wrak rządowego samolotu, od roku leżący jak kupa złomu na smoleńskim lotnisku, pozostanie gorzkim symbolem nieudolności i słabości naszego państwa.
Trudno też zrozumieć niechęć i Prezydenta RP, i władz stolicy do idei budowy pomnika w Warszawie. Jakby nie chodziło o upamiętnienie wydarzenia o nadzwyczajnej randze. To prawda, nie wszyscy czekają na taki pomnik, ale gdyby powstał, przynajmniej kilka milionów rodaków – skromnie licząc – szczerze by się ucieszyło. Czy nie warto uszanować tych pragnień?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk