40 lat temu, 14 maja 1983 r., zmarł Grzegorz Przemyk, maturzysta dwa dni wcześniej skatowany w komisariacie MO przy Jezuickiej na warszawskiej Starówce. Bezpośrednią odpowiedzialność za jego śmierć ponosi grupa milicjantów. Bezkarność zapewniła im junta stanu wojennego, która bezwzględnie rozegrała tę tragedię.
"Staram się być mocna mimo brutalności, ordynarnej kampanii, której jestem obiektem. Bóg zabrał mi dziecko, a ja je wciąż osłaniam przed gromadą szczurów działających w majestacie prawa" - pisała matka zamordowanego Grzegorza Przemyka, poetka Barbara Sadowska, do swojej ciotki Marii Mrożkiewicz mieszkającej w Paryżu. W liście z 1 lutego 1984 r., który przedostał się na drugą stronę żelaznej kurtyny, podsumowywała wydarzenia ostatnich kilkunastu miesięcy. Wyrażała nie tylko dramat matki, której syn został zamordowany, ale również pogląd wszystkich sprzeciwiających się reżimowi komunistycznemu.
Po południu w czwartek 12 maja 1983 r. na placu Zamkowym w Warszawie pojawiło się trzech uczniów Liceum Ogólnokształcącego im. Andrzeja Frycza-Modrzewskiego - Grzegorz Przemyk, Cezary Filozof i Jakub Kotański. Zamierzali świętować zdanie matury. Po dojściu do ul. Świętojańskiej Grzegorz wskoczył na barana znacznie niższemu Cezaremu. Po przejściu kilku kroków przewrócili się na chodnik. Grupka kolegów przyciągnęła uwagę załogi stojącego przy placu radiowozu i funkcjonariuszy ZOMO. Dwaj z nich wylegitymowali Grzegorza i jego kolegów. Przemyk nie miał przy sobie dowodu osobistego. Zomowcy zażądali więc, aby pojechał z nimi na pobliski komisariat. Maturzysta poprosił, aby jego matka dostarczyła milicji dowód osobisty. Cezary Filozof postanowił, że nie zostawi kolegi samego i wraz z nim uda się na komisariat. Przy wejściu do radiowozu Przemyk został kilkukrotnie uderzony pałką. Około 17.30 znaleźli się w komisariacie przy ul. Jezuickiej.
Wydarzenia kolejnych minut znane są głównie z relacji Cezarego Filozofa. Zaraz po wejściu na komisariat jeden z milicjantów wylegitymował Cezarego, a inny uderzył Przemyka w twarz, stwierdzając, że "nauczy go noszenia papierów". Przemyk odpowiedział, że stan wojenny już nie obowiązuje i nie ma obowiązku noszenia dokumentów. Chwilę później do pomieszczenia weszło dwóch zomowców. Do dziś nie są znane personalia jednego z nich. Drugim był Ireneusz Kościuk. Przemyk rzucił się w jego kierunku, gdy ten szykował się do zadania pierwszego ciosu. W tym momencie do środka wpadł kolejny milicjant, Arkadiusz Denkiewicz, który nakazał swoim kolegom, aby bili tak, "żeby nie było śladów". Słowa te stały się jednym z symboli zbrodni.
Krzyki Przemyka były słyszane na zewnątrz komisariatu, gdy z dowodem osobistym dotarł tam Jakub Kotański. W końcu postanowił wejść do środka. Dostrzegł, że milicjanci są wyjątkowo nerwowi. Mniej więcej w tym czasie jeden z nich, inspektor Roman Gembarowski, postanowił wezwać karetkę. Rozmawiając z dyspozytorem, oświadczył, że zatrzymany jest prawdopodobnie niezrównoważony psychicznie.
Około 18:00 przed komisariat zajechała karetka, której zespół stanowili dwaj sanitariusze - Michał Wysocki i Jacek Szyzdek. Gdy weszli do pomieszczeń, Przemyk siedział na krześle, jego kolega krzyczał na jednego z milicjantów. Pozostali zomowcy sugerowali sanitariuszom, że zatrzymany jest narkomanem, ale na jego rękach nie było widać śladów wkłuć strzykawki. Obaj domyślali się, że maturzysta symulował chorobę psychiczną, aby wyrwać się z komisariatu. W karetce zasugerowali, że wiedzą, iż jest symulantem, i odwiozą go do domu. Przemyk milczał. Odezwał się dopiero, kiedy dojechali przed budynek pogotowia przy Hożej. Na miejscu stan Przemyka pogorszył się na tyle, że nie był w stanie samodzielnie iść. Wezwany lekarz psychiatra uznał, że Przemyk powinien zostać przewieziony do szpitala psychiatrycznego. W tym momencie w przychodni pojawiła się matka pobitego i widząc, że nie ma żadnych widocznych obrażeń, zażądała, aby został zawieziony do domu.
Następnego dnia stan maturzysty okazał się dużo gorszy. Barbara Sadowska wezwała karetkę, a następnie znajomą lekarkę, która rozpoznała objawy krwotoku wewnętrznego. W szpitalu na Solcu stwierdzono poważne obrażenia wewnętrzne. Jeden z lekarzy przekazał Sadowskiej, że jej syn nie ma szans na przeżycie. Grzegorz Przemyk zmarł 14 maja o 13.15. Jego pogrzeb na Powązkach był manifestacją oporu wobec reżimu komunistycznego.
16 maja 1983 r. matka Przemyka zacytowała w wywiadzie dla korespondenta amerykańskiej telewizji ABC słowa, które usłyszała, gdy rok wcześniej przebywała w warszawskim więzieniu przy Rakowieckiej: "Was, Sadowska, nie możemy ruszyć, ale syna wam załatwimy". Grzegorz Przemyk przesiąkał atmosferą typową dla domów działaczy antykomunistycznych. Interesował się poezją wydawaną w podziemiu oraz muzyką słuchaną w tych kręgach. Mieszkanie jego matki już od drugiej połowy lat sześćdziesiątych było miejscem spotkań artystów niechętnie nastawionych do rządów komunistycznych.
Od 1976 r. Barbara Sadowska była obserwowana przez SB w ramach sprawy operacyjnego rozpracowania "Paryżanka". Pretekstem była próba przewiezienia do Polski literatury emigracyjnej. W marcu 1982 r. ponownie znalazła się kręgu zainteresowania bezpieki. W czasie imprezy z okazji imienin Grzegorza do mieszkania, w poszukiwaniu bibuły, wpadła milicja. Sadowska została aresztowana i zwolniona dopiero po dwóch tygodniach. Pod tym samym pretekstem została zatrzymana 29 kwietnia 1983 r. 3 maja zomowcy wtargnęli do siedziby Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom w klasztorze Franciszkanek na Starym Mieście, zdemolowali jego pomieszczenia i pobili działaczy opozycji. Sadowskiej złamano palec i grożono, że "coś" może spotkać jej syna.
Wśród przyczyn agresji zomowców wobec Przemyka wskazywano nie tylko aktywność opozycyjną jego matki, ale również solidarnościowe sympatie uczniów liceum, do którego uczęszczał wraz z kolegami. W czasie karnawału "Solidarności" młodzież z Frycza-Modrzewskiego działała w sejmiku samorządów uczniowskich. W miesięcznice stanu wojennego organizowano tzw. ciche przerwy. Licealiści byli już wcześniej zatrzymywani przez milicję w manifestacjach "Solidarności". Kilka dni po śmierci Przemyka pobity został również jego kolega z równoległej klasy, Wojciech Cejrowski.
Zdaniem historyków badających sprawę Przemyka władze niemal natychmiast rozpoczęły akcję dezinformacyjną, która miała zmyć odpowiedzialność z milicjantów. 16 maja prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci. Trzy dni później, po naradzie w prokuraturze generalnej, nadzór nad przebiegiem dochodzenia przejął zastępca prokuratora generalnego Henryk Pracki. Od tego momentu całość działań była sterowana przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. W kolejnych tygodniach Pracki wielokrotnie rozmawiał z szefem MSW gen. Czesławem Kiszczakiem. Wśród nadzorujących śledztwo był także sekretarz Komitetu Centralnego ds. wymiaru sprawiedliwości gen. Mirosław Milewski. Był on jednym z najgroźniejszych i najbardziej zajadłych wrogów Kiszczaka. W odpowiedzi na ataki Milewskiego Kiszczak postanowił zaangażować propagandę rządową. 30 czerwca w liście do rzecznika rady ministrów Jerzego Urbana napisał, że świadkowie widzieli brutalne zachowanie sanitariuszy wobec Przemyka. Tego samego dnia komendant MO oświadczył, że nie ma żadnych podstaw do stawiania zarzutów milicjantom.
W raportach MO starano się też stworzyć jednoznaczny wizerunek otoczenia Przemyka. W mediach Barbara Sadowska miała być opisywana jako "alkoholiczka", a Cezary Filozof jako "narkoman uzależniony od środków odurzających oraz przedstawiciel środowiska marginesu społecznego". Analizy milicji "wskazywały" także na skłonność do brutalności przejawianą przez sanitariusza Michała Wysockiego. "MSW za wszelką cenę chce dowieść, że milicjanci są niewinni" - zapisał w swoim dzienniku Mieczysław F. Rakowski po rozmowie z prokuratorem generalnym PRL Franciszkiem Ruskiem, który skarżył się na to, z jak wielką pogardą funkcjonariusze Kiszczaka traktują jego podwładnych. Rakowski słusznie oceniał intencje MSW. W aktach sprawy zachowała się notatka Kiszczaka: "Ma być tylko jedna wersja śledztwa - sanitariusze".
W tym samym czasie sprawa nabierała międzynarodowego rozgłosu. W czerwcu Barbara Sadowska została przyjęta na audiencji przez papieża Jana Pawła II. O morderstwie mówił ambasador USA przy ONZ. "W kraju i poza granicami rozległ się zadziwiająco zgodny i jak zawsze zgrany chór protestów. Wszystko po to, aby na jeszcze jednej polskiej tragedii zbić własny kapitał polityczny" - pisano w "Życiu Warszawy" z 23 lipca 1983 r. Zdaniem Cezarego Łazarewicza, autora reportażu "Żeby nie było śladów", autorem słów z gazety był płk Romuald Zajkowski z MSW, który po latach przyznał, że często przygotowywał dla prasy gotowe do druku materiały. Odpowiedzią propagandy było również zwiększenie liczby reportaży i programów telewizyjnych poświęconych skuteczności milicji w walce z przestępczością.
Formalnym zwieńczeniem długiego etapu budowania kłamstwa był proces sanitariuszy oskarżonych o pobicie Przemyka. 16 lipca 1984 r. Michał Wysocki został skazany na dwa i pół roku więzienia, a Jacek Szyzdek - półtora roku. Obaj odzyskali wolność na mocy amnestii z 21 lipca 1984 r. Skazano także lekarkę Barbarę Makowską-Witkowską, która została fałszywie oskarżona o pobicie i okradzenie innego pacjenta. W więzieniu spędziła trzynaście miesięcy. Jej skazanie miało uwiarygodnić narrację o fatalnych praktykach w warszawskim pogotowiu ratunkowym.
We wrześniu 1984 r. milicjantom zaangażowanym w sprawę MSW przyznało specjalne nagrody finansowe. W uzasadnieniu napisano: "Wyrok sądu był nie tylko moralną satysfakcją oskarżonych funkcjonariuszy MO, ale stanowił jednocześnie zadośćuczynienie dla wszystkich atakowanych w niewybredny sposób, funkcjonariuszy naszego resortu. Stanowił on swoistą rehabilitację naszego aparatu w oczach społeczeństwa".
W liście już po śmierci syna Sadowska napisała: "Ludzie o miedzianym czole, utożsamiający milicję z władzą, postanowili poświęcić prawdę dla swoich doraźnych korzyści, skompromitować wymiar sprawiedliwości w Polsce cynicznymi manipulacjami, które będą kiedyś książkowym przykładem niesprawiedliwości. Nie przypuszczam, żeby nastąpiło to prędko. Będzie to w takich czasach, kiedy systematyczne bezczeszczenie grobu mojego świętej pamięci syna Grzegorza będzie już tylko haniebnym znakiem dzisiejszej rzeczywistości". Sadowska nie doczekała końca PRL-u. Zmarła 1 października 1986 r. na nowotwór płuc.
Po 1990 r., gdy po odnalezieniu dokumentów MO świadczących o manipulacjach reżimu uchylono wyroki wydane w 1984 r., sprawa wróciła do sądu. Ireneusz Kościuk został w 1997 r. uniewinniony przez Sąd Wojewódzki w Warszawie, a Arkadiusz Denkiewicz skazany na dwa lata więzienia, ale nie odsiedział ani dnia, bo według psychiatrów odbycie kary uniemożliwiał jego stan psychiczny.
Kolejne procesy Kościuka ruszały trzykrotnie: w 2000, w 2003 i 2004 r. Za pierwszym razem sąd uznał, że sprawa się przedawniła, za drugim - znów uniewinnił Kościuka; dopiero w maju 2008 r. Sąd Okręgowy w Warszawie uznał go za winnego i skazał na osiem lat więzienia, ale w wyniku amnestii karę zmniejszono o połowę. Orzekający zaznaczyli wtedy, że pobicie, którego skutkiem okazała się śmierć Przemyka, było przestępstwem popełnionym przez funkcjonariusza publicznego w związku z wykonywaniem obowiązków służbowych, a zatem nie doszło do przedawnienia.
Wyrok ten został jednak uchylony w grudniu 2009 r. przez Sąd Apelacyjny w Warszawie, który uznał, że sprawa przedawniła się 1 stycznia 2005 r. SA wyjaśnił, że pobicie, którego rezultatem była śmierć maturzysty, nie mieściło się w pojęciu "ciężkiego uszczerbku na zdrowiu" czy "ciężkiego uszkodzenia ciała".
Kasację od wyroku Sądu Apelacyjnego złożył w 2010 r. do Sądu Najwyższego ówczesny prokurator generalny, minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski. SN oddalił jednak kasację, bo uznał ją za bezzasadną. Wskazał, że Sąd Okręgowy uznał milicjanta za winnego, ale jednocześnie nie stwierdził, by była to zbrodnia komunistyczna, która - zgodnie z ustawą o Instytucie Pamięci Narodowej - przedawnia się dopiero po trzydziestu latach. Skoro nie zaskarżyli tego ani prokurator, ani pełnomocnik ojca Przemyka, to - według Sądu Najwyższego - Sąd Apelacyjny nie mógł stwierdzić, że była to zbrodnia komunistyczna, i umorzył sprawę.
Śledztwo w sprawie Przemyka prowadził również IPN. W 2009 r. zarzuty utrudniania wyjaśnienia zgonu maturzysty usłyszał były minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak, jednak z powodu przedawnienia karalności Instytut umorzył w 2012 r. postępowania przeciwko niemu i dwudziestu innym podejrzanym.
Od postanowienia śledczych Instytutu odwołali się do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia m.in. ojciec Przemyka - Leopold, Cezary Filozof oraz dawny adwokat matki Przemyka - Maciej Bednarkiewicz. Żądali wznowienia postępowania, ale w maju 2013 r. warszawski sąd utrzymał w mocy decyzję śledczych.
We wrześniu 2013 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekł, że Polska badając sprawę Przemyka, naruszyła artykuł 2. Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Postępowanie karne trwało zbyt długo i dlatego doszło do przedawnienia - uznał Trybunał. Według Trybunału przestępstwo Kościuka przedawniło się w efekcie zbyt długiego postępowania sądowego. Orzeczono też, że Polska będzie musiała zapłacić ojcu Grzegorza 20 tys. euro odszkodowania.
3 maja 2008 r. Grzegorz Przemyk został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Został także upamiętniony m.in. ulicą na warszawskiej Pradze Południe, tablicami na gmachu liceum Frycza-Modrzewskiego i kamienicy przy Jezuickiej oraz kamieniem na terenie kościoła św. Stanisława Kostki na Żoliborzu. W 2021 r. o sprawie Przemyka opowiedziano w filmie "Żeby nie było śladów" w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego, na motywach książki Cezarego Łazarewicza.