Leszek Jęczmyk jest mistrzem kroszonki

Przejął w domu gospodarkę jajcarską. Jajka które polegną, przerabia na sałatkę. Tylko ile można ich zjeść?

Jajcarzem, jak o sobie mówi jest od ponad 60 lat. W skromnej "ajncli", czyli bardzo biednym, jednopokojowym mieszkaniu zasłyszał od mamy historię, jak to różni ludzie zajmują się zdobieniem jaj. Leszka Jęczmyka zachwyciła na razie tylko wizja kroszonki, więc jak mówi:"Mama, widząc mój zachwyt nad tą wielkanocną opowieścią, poprosiła tatę, by zaczął skrobać jedno jajko. To się stało, a że tata to był dla mnie wielki autorytet i we wszystkim chciałem go naśladować, to natychmiast zapragnąłem mieć swoje kroszonki".

Pasja zaczęła nabierać rozpędu. Pan Leszek chodził, obserwował ornamentykę w kościołach, zdobienia witraży i zaczął przenosić to na jajka. Zajęcie pochłaniało go coraz bardziej. To praca minimum 8 godzin nad jednym jajkiem. "Najpierw robię tzw. złoty podział jajka, czyli dzielę je na równe części, które zaczynam zapełniać jednakowymi wzorami. Na tym improwizuję. A czasem zapominam o tym podziale i robię, co mi w duszy gra". Przełomem w pracach Leszka Jęczmyka był moment, kiedy jajka gotowane zamienił na wydmuszki. "Tylko pozornie wydaje się, że gotowane jest lepsze, bo jaja są twardsze, nic bardziej mylnego. Zaczyna się od tego, że nawet połowę jajek można stracić podczas gotowania. One po prostu pękają i już się do żadnej pracy nie nadają. Fakt, że one się nie niszczyły, ja te jajka po prostu zjadałem, robiłem sałatki, no ale ile można. Więc dużo lepszym rozwiązaniem okazała się być wydmuszka". Leszek tłumaczy, jak robi tylko jedną dziurkę tylko nieco większą od średnicy igły lekarskiej. Sam miał najpierw wątpliwości, czy wydmuszka z jedną dziurką będzie dobrym rozwiązaniem. Najpierw robimy dziurkę na czubku jajka, najlepiej idealnie po środku, a potem "wyciska się" jajko, wdmuchując strzykawką powietrze do środka. "No i tak powstają moje wydmuszki, tym samym gospodarkę jajkami w domu przejąłem ja".

Święta Bożego Narodzenia to wbrew pozorom najlepszy czas, by zacząć rozmyślać i pomału działać na rzecz wydmuszek. Bo Leszek Jęczmyk bierze udział w wielu konkursach, zajmując zwykle jedne z najwyższych miejsc. Do konkursu przygotowuje zwykle kilkanaście jaj, z których wybiera 5 najlepszych. Jak uzyskuje piękne barwy? Wykorzystując farby do tkanin, które jego zdaniem najlepiej się sprawdzają. I tak od lat powstają cudeńka, na których nie tylko praca i zdolności manualne Leszka Jęczmyka się odcisnęły, ale również serce, bo to zajęcie pokochał niezmiernie. Pewnie dlatego, każdy kto zetknął się z pracami, kroszonkami Jego autorstwa, pragnie taką pracę posiadać. Wiele osób obdarował i ze zdumieniem odkrył, że jego prace znalazły się na wielu kontynentach: w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Japonii i ponoć nawet w Brazylii. Jest z nich niezmiernie dumny, ale przede wszystkim cieszy się, że jego jajka dają komuś tyle radości.

Utytułowany jajcarz i utytułowany Ślązak - można by było powiedzieć. Leszek ma wiele talentów. "Od dłuższego czasu interesowałem się konkursem Po naszemu, czyli po śląsku. Nieraz myślałem, że to również coś dla mnie, ale zawsze odkładałem ten pomysł. Aż nadszedł rok 2006, moja córka wychodziła za mąż i trzeba było zrobić wesele, ale też wyprawić córkę w świat". Pan Leszek przeczytał, że główna nagroda to 15 tysięcy złotych. "Niezła kwota, przydałaby się" - pomyślał i wykalkulował, że to nie jest niemożliwe, przecież gwarę zna. Bez większego problemu przebrnął przez pierwsze przesłuchania, ale jednak, gdy został wyczytany w trójce finalistów nie krył zdumienia i radości. Słowa pomysłodawczyni tego konkursu Marii Pańczyk do dziś nosi w sercu: "Katowice górą, Leszek Jęczmyk Ślązakiem roku 2006". Nie mógł w to uwierzyć. "Ja trochę wtedy kombinowałem, bo kiedy doszedłem do finału, mogłem monolog trochę zmienić. Wiedziałem, że w jury jest Kazimierz Kutz i pewne treści, związane ze Śląskiem chciałem mówić pod niego.

Miało więc być o Szopienicach. Zdumiałem się, bo nie było go wśród jurorów, ale był Alojzy Lysko z Bojszów, więc zacząłem mówić tak trochę "pod niego". A że Bojszowy to również rodzinna miejscowość mojego taty, to tak całkiem nie byłem nie w porządku. Czy grałem na uczuciach? Pewnie trochę tak, ale myślę, że przede wszystkim moja gwara broniła się sama." Najważniejsze, że córka miała wesele, bo było wystarczająco pieniędzy.

Dziś pozostają wspomnienia tamtych chwil, tak pięknych dla niego, również związanych z jego pasjami. W święta ogląda czasem fotografie, bo kocha chodzić dróżkami swojego Śląska i uwieczniać na zdjęciach te krainę tak bliską jego sercu, że nie wyobraża sobie iż mógłby mieszkać gdzie indziej. Czasem usiądzie i poskrobie kolejna wydmuszkę, choć ten rok nie jest łatwy. Choroby zawitały pod dach Leszka Jęczmyka i cały swój czas poświęca żonie, ale może w przyszłym roku znów wystartuje w konkursie. Jest jeszcze jedna tradycja, której nie odstępuje od wielu lat. Zawsze w święta Wielkanocne rozbrzmiewa u niego Alleluja z oratorium "Mesjasz" i wtedy radość ze Zmartwychwstania jest już pełna.

Leszek Jęczmyk był gościem świątecznego programu w radiu eM:

 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Katarzyna Widera-Podsiadło/Radio eM