Przyszliśmy na kolędę do ks. Teodora Suchonia, proboszcza w Chwałowicach
Marcin Jakimowicz: Wpuści mnie Ksiądz na kolędę?
Ks. Teodor Suchoń: – Tak, tak, proszę.
Muszę się Księdzu przyjrzeć. Podobno lubi Ksiądz chodzić po kolędzie? To rzadki obrazek. Dla większości kapłanów to męczarnia. Mówią: po co ta gonitwa? W pięć minut nie da się niczego zdziałać...
– Ja też bardzo boję się iść na kolędę. Ale gdy już wyjdę z domu, czuję, że prowadzenie przejmuje Pan Bóg.
Czego się Ksiądz boi?
– Wielu rzeczy. Bo z punktu widzenia psychologii kolędowanie jest czymś bardzo, bardzo trudnym. Trzeba odwiedzić kilkadziesiąt rodzin. A każda inna – z innymi pytaniami, problemami, z inną temperaturą wiary: od osiemdziesięciu do zaledwie pięciu stopni. A ja mam do każdej przyjść z autentyczną radością. Przecież niosę Chrystusa, przynoszę nadzieję...
I da się przynieść ją w pięć minut?
– Ależ to zależy od tego, jak się do tego podejdzie! Jeśli ksiądz już z góry nastawia się, że nic nie zdziała, to nie ma sensu w ogóle chodzić. A ja mam w konfesjonale czasem tylko dwie minuty i mogę tak wiele zrobić: mogę rozgrzeszyć! Jeśli idę na kolędę sam, nic nie zdziałam, ale jeśli idę z Chrystusem, to mam świadomość, że tego, czego ja nie zrobię, zrobi On. Rozciągnie jakoś te pięć minut. A może ja już nigdy nie będę miał szansy, by posiedzieć z tą rodziną? To jest moje pięć minut. Na przykład wczoraj miałem taką sytuację: na schodach spotykam podpitego człowieka. Nie wiedział nic o kolędzie, był totalnie zaskoczony. Żadnych świec, żadnego krzyża. Zaczęliśmy rozmawiać. Pod koniec mówi: Na Trzech Króli przyjdę do kościoła. Dwie minuty...
Pan Bóg jakoś tak to dziwnie prowadzi, że najczęściej pada to jedno pytanie, które otwiera ludzi, rozpoczyna całą rozmowę. Często jest to ostatnie zdanie kolędy i nagle wychodzi problem: choroba, rozłam, bezdzietność.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
mówi ks. Teodor Suchoń, proboszcz z Chwałowic