Leszek Kołakowski, Nasza wesoła apokalipsa, Znak, Kraków 2010 ss. 360
Lato 1998 roku, młody student pyta o chrześcijaństwo i Chrystusa. Wypożycza „Podręcznik żołnierza Chrystusowego nauk zbawiennych pełny” Erazma z Rotterdamu. Wiele było w nim mądrości, ale tamtemu młodemu człowiekowi utkwiło w pamięci tylko jedno zdanie: „Niemałą częścią chrystianizmu jest chcieć z całego serca stać się chrześcijaninem”. I jeszcze to, że wstęp – w latach sześćdziesiątych! – do perły literatury duchowej napisał Leszek Kołakowski.
Jest rok 2010, trzymam w rękach wydany pośmiertnie zbiór esejów i artykułów Kołakowskiego Nasza wesoła apokalipsa. Odnajduję w nim esej poprzedzający „Podręcznik żołnierza…”, czytam raz jeszcze „Erazma i jego Boga”, odnajduję tamtego studenta sprzed kilkunastu lat. Nie mam dla niego żadnej pocieszającej odpowiedzi. Kołakowski też ich nie ma. Na pytanie o Chrystusa odpowiedzią może być tylko życie, tekst jej nie obejmuje. „Nasza wesoła apokalipsa” to szereg tekstów, które do odpowiedzi się zbliżają, czasem są jej bardzo blisko.
Jednak najwięcej dzieje się na marginesie myśli polskiego filozofa, najwięcej dzieje się, gdy autora nie tyle czytamy, ile próbujemy z nim myśleć. Zbiór tak bardzo rozproszonych tekstów, z których najwcześniejszy napisany został w 1956 roku, a ostatni w 1997 r., prowokuje, by szukać wspólnego mianownika. Książka uświadamia, jak bardzo Kołakowski był zainteresowany problemami metafizycznymi.
Osoba Chrystusa przyciąga go, nawet jeśli filozof zachowuje dystans godny greckiego myśliciela widzącego pierwszy raz Mistrza z Nazaretu. Dziś trudno to sobie wyobrazić, jednak bez takich tekstów jak „Jezus Chrystus – prorok i reformator” czy „Kapłan i błazen” nie byłoby tego Kołakowskiego, jakiego znamy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Poleca - Marcin Cielecki