To właściwie dwa jubileusze. Włodzimierz Matuszak obchodzi 35-lecie pracy artystycznej, z czego 10 lat spędził na "Plebanii".
Na uroczysty benefis warszawskiego Teatru Kamienica Włodzimierz Matuszak przygotował premierę sztuki „Kaczo” Bogusława Schaeffera, rzecz o ludziach teatru. Jej głównym bohaterem jest showman. To, po dłuższej przerwie, powrót na scenę teatralną. Swoją karierę aktorską rozpoczynał wprawdzie w teatrze, ale oszałamiającą popularność przyniosła mu, i to błyskawicznie, rola księdza Antoniego, proboszcza z Tulczyna. 5 października 2010 roku minie dokładnie 10 lat od czasu kiedy po raz pierwszy pojawił się w „Plebanii”. Przyszły proboszcz z Tulczyna czynnie uprawiał sport. W rodzinnym Międzychodzie przez cztery lata, do matury, trenował boks, a później lekkoatletykę. W 1967 roku rozpoczął studia na Wydziale Aktorskim PWST w Warszawie. W dokumentalnym filmie telewizyjnym, dostępnym w portalu TVP, a prezentującym milicyjne materiały z wydarzeń marcowych w 1968 roku, widzimy go wśród uczestników studenckiego protestu. Z Warszawy przeniósł się do łódzkiej Filmówki. Ukończył ją w 1976 r., a następnie grał w różnych teatrach w całej Polsce.
Minęło dziesięć lat
Posługa na „Plebanii” rozpoczęła się dwa lata po powrocie aktora z Niemiec, dokąd wyjechał w 1987 roku. Kilka lat wcześniej zrobił przedstawienie oparte na zapiskach Piłsudskiego i jego listach. – Do tego dołożyliśmy poezję okresu międzywojennego, wspaniałą muzykę i pieśni patriotyczne – wspomina. – Ale udało nam się zagrać tylko raz. Dlaczego wyjechał? – To był lata totalnej niemożności, nijakości, która ogarniała nas wszystkich, coraz mniej można było zrobić w teatrze – wyjaśnia aktor. – Dość długo wahałem się, czy wyjeżdżać. Dzisiaj mogę powiedzieć, że w Niemczech było dużo chwil, w których żałowałem tej decyzji. Teraz już nie, bo zyskałem nowe doświadczenia. Do kraju wrócił 11 lat później. Dlaczego? – Córka pojechała na studia na ASP do Krakowa, a ja postanowiłem zobaczyć, co w Polsce się dzieje. To był rok 1998. W Bydgoszczy spotkałem kolegę z teatru. Zaproponowano mi rolę w jednym ze spektakli, a później kolejne. Stwierdziłem jednak, że to nie jest to, czego szukam, i wyjechałem do Warszawy. Trzy tygodnie później aktor otrzymał zaproszenie na zdjęcia próbne do serialu. – Zdjęcia w moim przypadku trwały bardzo długo, bo zanim dowiedziałem się, że zagram tę rolę, próbowano mnie z różnymi partnerami, kandydatami na wikariuszy – wspomina Włodzimierz Matuszak. – Kiedy zaczynaliśmy „Plebanię”, myśleliśmy, że to potrwa najwyżej do grudnia 2000 roku. A tu minęło dziesięć lat.
U nas też jest taki ksiądz
– Co ta rola zmieniła w moim życiu? – zastanawia się aktor. – Objaśniła mi parę rzeczy. Zmieniła moje spojrzenie na środowisko księży. W serialu jest dużo rozmów księdza z ludźmi o trudnych sprawach. To gdzieś pozostaje i człowiek zaczyna się nad nimi zastanawiać. To musi zostawiać ślad w człowieku, tym bardziej że trwa tak długo. Czy po tych latach podchodzi do tej roli z równym entuzjazmem jak kiedyś? – Czuję się troszeczkę zmęczony – nie ukrywa aktor, z którym rozmawiamy dzień przed benefisem. – Ale wszystko zależy od tego, jak ułożony jest scenariusz. Nie mam właściwie wpływu na to, co piszą jego autorzy, ale czasem udaje mi się coś przeforsować. Wywalczyłem na przykład, że w jednym odcinku jadę konno do ciężko chorego księdza z sakramentem namaszczenia chorych. Tyle że na realizację tego pomysłu czekałem półtora roku. W opinii widzów filmowy proboszcz z Tulczyna i Hrubieszowa to kapłan, którego ludzie potrzebują. Inni twierdzą, że za bardzo idealny i że takich księży nie ma. Aktor nie zgadza się z tym stwierdzeniem. – Często spotykam się z ludźmi, którzy mówią, że u nich w parafii też jest taki ksiądz. Zresztą czerpiemy często pomysły z życia. Tam naprawdę fikcyjnych historii jest niewiele. To wszystko wydarzyło się naprawdę. Chociaż fikcja często wyprzedza rzeczywistość. Zanim jeszcze rozpoczęła się sprawa krzyża w Warszawie, na planie kręcono zdjęcia procesji. Zbudowano też ołtarz poświęcony ks. Popiełuszce. Później zarząd miasta chciał zlikwidować ołtarz, bo stał przy drodze – opowiada Włodzimierz Matuszak na zakończenie naszego spotkania. – Ludzie się zbuntowali i zaczęli krzyczeć „nie oddamy krzyża”. Ja też musiałem uspokajać ludzi. Ale u nas cała historia skończyła się polubownie. Ustalono, że krzyż postoi jeszcze dwa dni, a później zostanie przeniesiony do kościoła. Ks. Antoniemu na pewno by się nie podobało to, co dzieje się z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz