Google przeciw wszystkim

Wszystkie książki w cyfrowej formie dostępne w internecie. To marzenie stara się spełnić projekt Google Books.

Ile czasu trwałoby zeskanowanie cyfrowe wszystkich książek na świecie? To pytanie zadawał sobie Larry Page, współzałożyciel Google’a.Już w 1996 roku pracował nad projektem bibliotek cyfrowych. W 2002 roku wraz z Marissą Mayer postanowił sprawdzić, ile trwa skanowanie jednej pozycji. Przewracali strony 300-stronicowej książki, używając metronomu do utrzymania rytmu. Skanowanie zabrało im 40 minut.

Tysiąc lat skanowania
Projekt globalnego skanowania zbiorów bibliotecznych nosił nazwę Google Print. W 2005 roku, wykorzystując doświadczenia już realizowanych różnych lokalnych projektów digitalizacji, jak na przykład Biblioteki Kongresu USA, Google nawiązał współpracę z kilkoma bibliotekami. Według szacunków, zeskanowanie 7 mln woluminów, znajdujących się na przykład w bibliotece Uniwersytetu Michigan, zajęłoby 1000 lat. Google zapewniał, że może to zrobić w ciągu sześciu. Zawarł umowy z innymi bibliotekami i przystąpił do realizacji przedsięwzięcia na gigantyczną skalę. Od samego początku sposób działania usługi budził jednak kontrowersje. Powody do zadowolenia mają przede wszystkim odbiorcy. Dla naukowców, studentów czy publicystów możliwość błyskawicznego znalezienia danej książki w internecie oznacza niebywały komfort pracy. Nie trzeba już żmudnego przeszukiwania internetowych zasobów różnych instytucji, wystawania w kolejkach do bibliotek i czytelni, czy podróży z Katowic do USA, by przeczytać jakiś oryginalny, historyczny dokument. Wystarczy wejść do serwisu, wpisać szukany tytuł czy autora i gotowe. Książka albo jej fragment z interesującą nas pozycją po chwili pojawia się na ekranie komputera. I to w postaci, w jakiej ujrzała światło dzienne drukiem. W wirtualnej bibliotece Google’a można znaleźć mnóstwo cennych pozycji, również poloników. Jak na przykład. „The Knights of Cross”, czyli angielskie tłumaczenie „Krzyżaków” Henryka Sienkiewicza, wydane w Nowym Jorku w 1989 roku z ciekawą przedmową jej tłumacza Samuela B. Biniona.

Wojna z Googlem
To, co dla użytkowników okazało się dobrodziejstwem, autorów i wydawców doprowadziło do białej gorączki. Oskarżali oni internetowego giganta o piractwo, bo Google nie przejmował się początkowo prawami autorskimi. Wielu autorów z różnych stron świata, również z Polski, z osłupieniem znalazło swoje dzieła w Google Books, gdzie można było sobie je czytać, a nawet wydrukować. Bez żadnej rekompensaty dla autora i wydawcy. Konkurencja wytykała firmie chęć zmonopolizowania rynku. W 2008 roku Zrzeszenie Twórców, Stowarzyszenie Wydawców Amerykańskich oraz grupa autorów i wydawców złożyli wspólny pozew przeciwko Google Books. Efektem jest rozstrzygnięcie ograniczające imperialne zapędy potentata. Google będzie mógł udostępniać jedynie pozycje wydane w USA, Australii, Kanadzie i Wielkiej Brytanii. W serwisie znajdą się książki, wobec których wygasły prawa autorskie oraz te objęte prawem autorskim dostępne albo niedostępne w druku. Te niedostępne stanowią w Google’u większość. Teraz mogą stanowić dla Google’a ważne źródło przychodów. Ugoda między Google a wydawcami zakłada również, że otrzymają oni 63 proc. dochodów za wykorzystanie ich książek w elektronicznym systemie. Google musi wydać też 125 mln dolarów na rejestr praw autorskich.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Edward Kabiesz