Strzał w tył głowy przedwcześnie przerwał jego artystyczną drogę. Jeden z najbardziej niedocenianych poetów dwudziestolecia międzywojennego zginął wiosną 1940 roku w Piatichatkach pod Charkowem.
Dziś nazwisko Władysława Sebyły znane jest głównie krytykom literackim. Czy zresztą może być inaczej, skoro przez lata władze starały się ukryć okoliczności śmierci poety? Jeszcze w 1957 roku żona Sabina, nie ustająca w poszukiwaniach, otrzymała pismo od Czerwonego Krzyża: „W odpowiedzi na zapytania dotyczące Ob. Sebyły Władysława – Stefana s. Michała i Henryki ur. 2 lutego 1902 r. w Kłobucku uprzejmie komunikujemy, że Biuro Informacji i Poszukiwania PCK nie posiada wiadomości o poszukiwanym. Poszukiwania w toku”.
Sonata nieludzka
Jego twórczość jest mroczna i pełna niepokoju, jakby czaiło się w niej przeczucie przedwczesnej śmierci. Nawet inspirowany wspomnieniami z dzieciństwa poemat „Młyny” nosi tytuł „Sonata nieludzka”. Mały Władysław mieszkał na kłobuckich Wałach, niedaleko rynku. Poniżej tej części miasta rozciągał się wówczas rozległy staw ze zmurszałym, ale jeszcze czynnym młynem wodnym, pamiętającym odległe czasy. Jan Borkowski w szkicu o Sebyle tak opisuje dziecięce lata poety: „Bracia często razem biegali na pobliskie stawy, aby zbierać przy ich brzegach skrzek, kijanki i zielone żabki, ryby i raki, a także do starego młyna, brodząc po jego śliskim i omszałym korycie. Wybiegali z domu na drogę wiodącą do Częstochowy, by oglądać zmierzające na Jasną Górę umęczone kompanie. Władysław interesował się przyrodą. Przesiadywał nad stawem i obserwował jego tajemnicze życie wodne i na powierzchni, słuchał śpiewu ptaków, szumu drzew, zbóż i spadającej wody na młyńskie koła; wchłaniał wilgotny i zielony zapach stawu”. To, co pozostało z tych obrazów w wierszach, niewiele ma jednak wspólnego z sielanką. Przeciwnie: kłobuckie młyny uruchomiły wyobraźnię poety w kierunku rozważań na temat śmierci, przemijania, okrucieństwa przyrody. „W martwocie mroźnej nocy wiszącej nad światem,/ w bezcieniu drzew łamiących gałęzie sękate/ huczą lodowe młyny – rozpostarte/ w ciszy, przesypywanej piaskiem, spadającym z brzegów/ urwistych zatok ku łąkom podwodnym, a paście wodospadów nienasytnie głodnych/ chłoną kłęby zbitego grzmotem w pianę śniegu” – czytamy w „Młynach”.
Ironia dziejów
Te wnikliwe obserwacje przemian zachodzących w przyrodzie – jej rozkładu, ale i ciągłego odradzania się – musiały doprowadzić poetę do pytań o najważniejszą przyczynę wszystkiego, o Boga. Jego wiersze religijne nie były bynajmniej pokornymi modlitwami – słychać w nich raczej niespokojne poszukiwanie. „Ojcze nasz, któryś jest na niebie błękitny i pusty./ Nie święcę twoich imion, nie znam twoich znaków” – modlił się bohater jednego z utworów. A jednak w tych słowach nie ma negacji Stwórcy, lecz wielka tęsknota za Nim. Świadczy o tym dalsza część tego samego wiersza, dopisana rok później: „O bezimienny, wiem, że cię nie zgadnę,/ bo wszystkie słowa są twoim imieniem./ Z nich narodzony, swym groźnym istnieniem/ wdzierasz się w moje modlitwy nieskładne”. Niewiele wiemy o ostatnich dniach Władysława Sebyły. Wiadomo tylko, że NKWD przewiozło go do Starobielska, gdzie miał okazję poznać Józefa Czapskiego. Dalszy ciąg tajemnicy skrywa charkowski Liesopark, gdzie spoczęły ciała pomordowanych.
Był artystą wszechstronnym: rysował zakopiańskie pejzaże, trochę też komponował (niestety nie zachował się żaden z jego utworów muzycznych). Walczył o polskość Śląska i bronił kraju przed bolszewikami w 1920 r. W latach 1924–27, jako członek literackiej grupy „Kwadryga”, której członkowie wywodzili się głównie z ubogich rodzin, napisał trochę wierszy uspołecznionych. Zdziwiłby się jednak zapewne, gdyby dowiedział się, że jego wczesne utwory będą wykorzystywane podczas komunistycznych uroczystości, a te najlepsze, jak „Młyny” czy „Koncert egotyczny”, zostaną na długi czas zapomniane. Warto do nich wrócić, nie tylko przy okazji rocznicy zbrodni katyńskiej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski