Słysząc przed laty Budzyńskiego, nieśmiało śpiewającego na koncertach kawałki Johna Lennona czy Pink Floyd, nie sądziłem, że kiedykolwiek muzyka Armii zawędruje w tak eksperymentalne klimaty.
Budzyński kolejny raz zaskakuje. Przed laty, przy nietuzinkowej okładce krążka „Droga”, śmiał się: „Bóg uwolnił mnie od demona schematu. Każda okładka płyty Armii musiała być czarno-biała, misternie dopracowana, poważna. A tu? Zadowolony lotnik z wąsikiem…”. Potem zaskakiwał, uciekając w dłuuuuugie, połamane, mroczne kompozycje.
Teraz jednak wystawił starych punkowych wyjadaczy na ciężką próbę wiary. Ortodoksyjni słuchacze, którzy wychowali się na „Jeżeli” czy „Na ulice!”, nie rozpoznają nowego brzmienia kapeli. Ci jednak, którzy nie boją się wycieczek w nowe muzyczne rejony, kupią album w ciemno. Freak zaskakuje. Po pierwsze Budzy śpiewa po angielsku. Od kilku lat wplatał wprawdzie w swe koncerty kompozycję Lennona „Working Class Hero” czy odkurzoną piosenkę Floydów „Embryo”, ale w Armii an-gielski brzmi w takim natężeniu po raz pierwszy.
Po drugie kompozycje są niezwykłym tyglem punkowej zadziorności, wycieczek w stronę jazzu czy eksperymentów progresywnego rocka. Usłyszymy hipnotyczne klimaty King Crimson, odjazdy Pink Floyd i Johna Zorna oraz transową depresję The Swans. Po trzecie Budzyński śpiewa, a nie krzyczy. Po czwarte na krążku – po kilkunastu latach przerwy – znów słychać gitarę i głos Roberta Brylewskiego. Usłyszymy też innego współzałożyciela Armii – Sławomira Gołaszewskiego, a także – gościnnie – Marka Pospieszalskiego. Obok muzycznej ściany ostrych gitar słychać m.in. saksofon i akordeon.
Płyta została nagrana w Małym Studio w Puszczykowie u Roberta „Litzy” Friedricha. Na okładkę trafił fragment obrazu Joana Miro – ukochanego malarza Budzyńskiego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Poleca - Marcin Jakimowicz