Szczepan Twardoch, Epifania wikarego Trzaski, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2007, s. 176
Rzeczywistość powieści Szczepana Twardocha składa się zarówno ze świata doczesnego, jak i duchowego. To znaczy obecność Boga, aniołów, szatana jest realna, bohaterowie doświadczają jej w swoim życiu bezpośrednio. Czy dzisiaj można pisać jak Bernanos? Twardoch przynajmniej próbuje. Człowiek wierzący może czytać tę książkę dosłownie – jako przypowieść o objawieniu. Agnostyk – jako fantastykę z ciekawie poprowadzoną fabułą i zarysowanym tłem społecznym.
Epifania wikarego Trzaski, choć opowiada o niezwykłych wydarzeniach, jest mocno osadzona w „tu i teraz”. Takich księży jak Trzaska można w Polsce znaleźć wielu. Podobnie rzecz ma się z innymi postaciami w książce. Problem z tym, że wprowadzając współcześnie do świata przedstawionego świat duchowy, jesteśmy już zaprogramowani przez spłycone obrazy popkultury. Nie brakło przecież filmów, gdzie anioły i diabły pojawiały się jako tanie postacie z horroru. Popkultura jest pozbawiona metafizycznego dreszczu, prawdziwego lęku – no chyba że odpowiada nam religijno-paranormalna papka rodem z New Age.
Twardoch stara się z tych obrazów wycisnąć coś więcej, choć czytając „Epifanię”, chwilami czujemy się, jakbyśmy oglądali jeden z odcinków „Z Archiwum X”. To nie zarzut, tylko refleksja, czy stać nas na uwolnienie się z kultury masowej? Autor prowadzi z tą kulturą przewrotną grę, próbując przemycić poważniejsze treści. Dlatego książka jest całkiem poważnym rozważaniem na temat tego, co by było, gdyby dzisiaj w śląskiej parafii objawił się Chrystus. Zakończenia oczywiście nie zdradzę. Sprawdźcie Państwo sami.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Książki - poleca Artur Nowaczewski