„W górę Jangcy” to filmowa refleksja nad współczesnymi Chinami. Warto zobaczyć ten dokument przed zbliżającą się olimpiadą.
O budowie hydroelektrowni na najdłuższej rzece Chin – Jangcy myślał już pierwszy prezydent Republiki Chińskiej Sun Yat-sen. Potem Mao Tse-Tung zaplanował wybudowanie na niej Tamy Trzech Przełomów. Nawet przepłynął rzekę w tym miejscu i poświęcił tej idei wiersz. Na wierszu wtedy się skończyło, a budowę rozpoczęto dopiero 14 lat temu. Zostanie zakończona w 2010 roku. Sztuczne jezioro, które po-wstanie po przedzieleniu rzeki, będzie większe niż powierzchnia całej Polski.
Yung Chang, reżyser filmu dokumentalnego „W górę Jangcy”, zaprasza na wyprawę z biegiem rzeki, która okazuje się podróżą w czasie. To, co widzimy na ekranie, odchodzi już do przeszłości i jednocześnie sąsiaduje z teraźniejszością. Wszystkie mieszkające nad brzegiem rzeki rodziny, podobnie jak bohaterowie filmu, zostały zmuszone do całkowitej zmiany swego życia. Ponad dwa miliony ludzi musi wy-prowadzić się ze swoich domów. Dla wielu z nich ta przeprowadzka łączy się z utratą dotychczasowego sposobu zarobkowania.
Dla reżysera filmu rejs po Jangcy jest także powrotem do korzeni. Jego rodzice wyemigrowali do Kanady dawno temu. Chiny zna tylko z opowieści dziadka, który dorastał nad Jangcy, ale teraz nie poznaje rodzinnych krajobrazów. Budowa tamy całkowicie zmieniła nadrzeczny krajobraz. Film przedstawia jedynie wycinek chińskiej współczesności. Jednak ten wycinek dużo mówi o problemach, z jakimi borykają się najbiedniejsi mieszkańcy kraju tegorocznej olimpiady. Poznajemy je niejako od środka, na przykładzie żyjącej w skrajnej biedzie chińskiej rodziny, dla której wysiedlenie jest tragedią. Ojciec jest analfabetą. Jego matka zmarła w wyniku Wielkiego Głodu za czasów Mao Tse-Tunga. „Dla państwa budowa tamy na pewno jest dobra, ale dla nas nie” – komentuje sytuację, w jakiej się znalazł. Trudno przewidzieć, czy wraz z żoną odnajdzie się w nowej rzeczywistości. Do tej pory znali tylko kawałek ziemi nad rzeką. Utrzymywali się wyłącznie z hodowanych na własne potrzeby warzyw. Teraz przeniesieni do mieszkania gdzieś w mieście zastanawiają się, skąd wezmą środki na podstawowe potrzeby i jedzenie.
Dla Yu Shui, ich najstarszej córki, która ukończyła właśnie gimnazjum, ale z powodu biedy nie może dalej się uczyć, mimo że bardzo chce, szansą jest praca na „Królowej Wiktorii”. To luksusowy statek wycieczkowy, którym zachodni turyści odbywają tzw. pożegnalne wycieczki po Jangcy, by zobaczyć miejsca, które wkrótce zostaną zalane. Bo w filmie współczesne Chiny oglądamy także z perspektywy zachodnich turystów, obficie raczonych rządową propagandą przez przewodników. Pokazuje się im wygodne domy budowane dla wysiedlonych rodzin. Większość biednych rodzin jednak w nich nie zamieszka. To osiedla dla wybranych.
W jednej ze scen filmu chiński przewodnik opowiada turystom anegdotę. Prezydenci, amerykański i chiński, jadą limuzyną „autostradą życia”. Na rozwidleniu drogi widnieją dwie tabliczki. Na lewo socjalizm, na prawo kapitalizm. Amerykański mówi, by skręcić w prawo. Chiński potwierdza wybór. „Ale na lewym migaczu” – dodaje. Opowieść o wielkiej rzece i mieszkającej nad nią rodzinie Yu zdaje się dowodzić, że ekonomia stała się nową religią Chin. Bez względu na koszty.
W górę Jangcy, reż. Yung Chang, Kanada 2007
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz