Prawie jednocześnie powstały dwa filmy o wydarzeniach z 11 września 2001 roku. Podczas gdy Ameryka spiera się o „World Trade Center” Olivera Stone’a, na polskich ekranach gości „Lot 93” – pierwszy obraz naruszający tabu czarnego wtorku w kinematografii.
Nie przepadam za filmami katastroficznymi. I wcale nie z obawy o spokojny sen po projekcji. To zwykła podejrzliwość, że ktoś próbuje zagrać moimi emocjami, sprzedając ludzką tragedię i swój wątpliwy (tak podpowiada nieufność) talent artystyczny.
Boję się dosłowności, która nie pozostawia widzowi miejsca na własne odpowiedzi. Podejrzenie rośnie, jeśli to film oparty na zupełnie „świeżych” wydarzeniach. „Lot 93” w reżyserii Paula Greengrassa od samego początku wzbudzał nieufność nie tylko wśród osób sceptycznie nastawionych do kina katastroficznego.
Bez gwiazdorstwa
Wydarzenia z 11 września 2001 roku kojarzone są głównie z atakiem terrorystycznym na wieżowce World Trade Center w Nowym Jorku. Trochę zapomniany jest jeszcze jeden tragiczny lot, tytułowy numer 93 linii United Airlines, z lotniska Newark w New Jersey. Według oficjalnej wersji, terroryści porwali samolot i obrali kurs na Biały Dom, siedzibę prezydenta USA.
Chcieli zniszczyć go tak, jak ich „bracia” uczynili to niewiele wcześniej z WTC. Jednak po przejęciu siłą sterów przez terrorystów, pasażerowie zorganizowali „ruch oporu” na pokładzie i zaatakowali napastników.
Maszyna nie dotarła do celu, lecz rozbiła się w pobliżu miejscowości Shanksville w stanie Pensylwania. Nikt nie przeżył. Film jest wiernym nośnikiem tej wersji zdarzeń, próbą oddania hołdu bohaterskiej postawie pasażerów.
Pierwszym sekundom filmu towarzyszy recytacja fragmentów Koranu, świętej księgi islamu. Nie, to nie scena z meczetu, lecz z mieszkania, gdzie dwóch młodych muzułmanów szykuje się do ostatniego lotu.
Jest coś przerażającego w obrazie ludzi, którzy z imieniem Boga na ustach przygotowują się do wypełnienia zabójczej misji. Jednocześnie reżyser przedstawia to w sposób, który pozwala „zrozumieć” zamachowców: oni święcie wierzą w słuszność swoich planów. Ta autentyczność jest chyba jeszcze bardziej przerażająca.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina