Julia Hartwig: Zawsze powroty. Z dzienników podróży. Wydawnictwo Sic! Warszawa 2005 r. s.349.
Julia Hartwig – znakomita poetka, eseistka i tłumaczka pisała swoje dzienniki od 1986 do 1992 r. Pierwotnie nie zamierzała ich drukować, ale zdecydowała się na to, bo – jak pisze we wstępie – „miały walor bezpośredniości, pachniały świeżym przeżyciem ówczesnego, bieżącego dnia”. A czas był ciekawy, rodząca się wolno niepodległość widziana z dystansu, z perspektywy podróżniczki, której dom i ojczyzna są w Polsce.
Ten punkt zakotwiczenia jest w zapiskach Zawsze powroty bardzo istotny. Trzeba mieć dokąd wrócić, żeby móc cieszyć się Paryżem, często zamieszkiwanym studiem w Cite des Arts, malowniczym Deauville, Antony, Nowym Jorkiem czy Cambridge – zda się mówić autorka. Hartwig podróżuje ze swoim mężem – poetą Arturem Międzyrzeckim. Widać, jaką radość sprawia jej to podwójne przeżywanie nowego. Dyskretnie wyczuwa się stałą obecność kochanego mężczyzny. Troska o niego każe czasem ograniczyć zapisywanie, bo na przykład trzeba przygotować obiad. Ale to tylko zbliża dziennik do spraw, którymi żyje czytelnik, nie oddala notatek od zwyczajnej rzeczywistości. To na jej bazie autorka „Bez pożegnania” dzieli się refleksjami na temat procesu pisania, lektur (czasem natrafiamy na streszczenia książek, np. Legera o grupie malarskiej barbizończyków czy wspomnień Clauda Mauriaca, syna słynnego Francisa), spotkań z Czesławem Miłoszem, sędziwą i piękną Olą Watową, wdową po Aleksandrze Wacie, drażliwym, ale i ironicznie dowcipnym Zbigniewem Herbertem, odwiedzin w Maisons-Laffitte u Zofii Hertz i Jerzego Giedroycia.
Znajdziemy też opowieści o francuskich i amerykańskich przyjaciołach poetki i jej męża, zajmujących się pracą w Pen Clubie. Jak w dobrym dzienniku jest tam wszystko. Na jednej stronie dowiadujemy się, że jej ulubiony Marcel Proust przychodził na obiady do Ritza w futrze, na innej – że najtańsze zakupy w Paryżu można robić na targu Aligre. Z tą książką można zwiedzać wiele ulubionych miejsc poetki. Czasem może służyć za przewodnik po muzeach. Niekiedy jako drogowskaz do jej wierszy, które znalazły się w tomikach. Interesujące wydają się wspomnienia o znanych twórcach. Czasem odbrązawiające, jak w przypadku Zbigniewa Herberta, który w rozmowach z Jackiem Trznadlem bardzo bezwzględnie atakował pisarzy „kolaborujących” z reżimem.
Innym razem usprawiedliwiające, jak w opowieści o Jarosławie Iwaszkiewiczu, który był bardzo współczujący, wyczulony na śmierć (wielu przyjaciołom w milczeniu towarzyszył w żegnaniu bliskich). Atutem książki jest opis podróży – stanu, jak pisze poetka, jawiącego się jako odnowienie, „potrząsającego zbyt uspokojonym dnem wrażliwości”. „Odnowione oczy dostrzegają wszystko, chłoną każdy kształt i odmianę światła”. A nam, czytelnikom, na szczęście dane jest w tym uczestniczyć.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych