Z czego się śmiejemy?

Komedia to bardzo wymagający gatunek filmowy. Tak przynajmniej kiedyś uważano. Dlatego mistrzowie kina unikali jej, bojąc się porażki.

Dziś komedie (najczęściej z bliżej nieznanych powodów zwane romantycznymi) produkowane są w Polsce taśmowo, stanowią co najmniej połowę „urobku” rodzimej kinematografii. Niewiele z nich jednak trafia na wielkie ekrany, bo jak wynika ze statystyk 2022 roku, widzów polskie komedie przestały bawić. Najbardziej oczekiwana z nich – „Bejbis” (reklamowana jako „Testosteron” plus „Lejdis”) – przegrała nawet z dokumentem o Ani Przybylskiej, nie wspominając już o filmie „Johnny”.

Dlaczego wolimy się dziś wzruszać niż śmiać? Może czasy mało zabawne, ale może komedie mało do czasów obecnych przystające. Choć autorzy scenariuszy bardzo chcą, by takie były. Dwa pierwsze z brzegu przykłady: „Każdy wie lepiej” i „Teściowie” (oba dostępne na Canal+) łączy to, że oparte są na polskiej wojnie kulturowej, starciu cywilizacji, odmiennych wrażliwościach. Pierwszy opowiada o parze rozwodników, którzy chcą założyć nową rodzinę. Na drodze ich szczęścia stają jednak byli małżonkowie i ich rodzice. Jej – to religijna prowincja, jego – kosmopolici bywali w świecie. Pojedynek sushi kontra gołąbki, czyli Polska w pigułce. Teoretycznie. Tytułowi teściowie z drugiej komedii podobnie – reprezentują dwa światy: bogaty i ubogi. Zgorzkniali ludzie sukcesu i sfrustrowane ofiary transformacji spotykają się na weselu swoich dzieci… które kończy się totalną demolką. „Teściowie” to film zdecydowanie lepszy, wpisany w arcypolską konwencję. Obie komedie mają zresztą gwiazdorską obsadę. Teściowie to Dorociński i Woronowicz, z kolei w „Każdy wie lepiej” błyszczą Kulig, Szapołowska i Seweryn. W czym więc problem? Może w przejaskrawionym do bólu schematyzmie. Kiedyś mówiło się „po wiedzę do miasta, po mądrość na wieś”. Ale pewnie chodziło o mądrość ludową. Dziś (przynajmniej w komediach, o których mowa) schemat jest prosty. Europę mamy w Warszawie, prowincja tonie w mrokach średniowiecza. Nie ma ludzi wierzących poniżej wieku emerytalnego, katolik to hipokryta, etc., etc. To prawda, że druga strona wojny kulturowej przedstawiana jest równie schematycznie: dorobkiewicze, kabotyni i pracoholicy. Jasne, że komedia ma posługiwać się karykaturą, ale też oczekujemy, by nie była aż tak przewidywalna! Jeden z omawianych filmów jest boleśnie pesymistyczny, drugi kończy się powszechnym pojednaniem, oba zakończenia witamy z uczuciem ulgi. I postanowieniem, że już tu nie wrócimy. A przecież polskie komedie oglądało się po wielekroć. Tak jest wciąż z filmami Jacka Bromskiego („U Pana Boga…”) czy serialem „Ranczo”. Może właśnie dlatego, że przełamują wspomniany schemat. I opowiadają o nieistniejącej polskiej arkadii. Jakoś bliżej nam do niej niż do wojny domowej na polskim weselu. •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Piotr Legutko