Dwóch papieży na ołtarze

Z beatyfikacją i kanonizacją Benedykta XVI warto poczekać na…Franciszka. Wspólne wyniesienie na ołtarze obu papieży pogodzi kiedyś dwie strony sporu o wizję Kościoła. Tak, jak wspólnym świętem „pogodzono” świętych Piotra i Pawła. Śmiech na sali? A może po prostu historii Kościoła ciąg dalszy?

Dwóch papieży na ołtarze   Modlitwa przy grobie Benedykta XVI. PAP/EPA/ANGELO CARCONI

W słynnym filmie Netflixa „Dwóch papieży” dwie rzeczy są zauważalne niemal od razu: znakomita rola Jonathana Pryce’a, który kapitalnie wcielił się w postać kard. Jorge Bergoglia/Franciszka, oraz świetna charakteryzacja Anthony’ego Hopkinsa (wyglądem bardzo przypomina Benedykta XVI), któremu jednak kazano zagrać według dość kiepskiego scenariusza. Papież Ratzinger przedstawiony jest, zwłaszcza w pierwszej połowie, dość karykaturalnie; w kreacji Hopkinsa twórcy filmu skumulowali właściwie większość stereotypów o Benedykcie. Nawet próba pokazania oczywistych różnic między Ratzingerem a Bergogliem (nikt ich nie kwestionuje) nie usprawiedliwia tak tendencyjnego przedstawiania człowieka, który nie był żadnym „pancernym kardynałem” czy „papieżem przejściowym” (piszę o tym szerzej w tekście „Papież po przejściach”). Film zatem nie tyle mówi o dwóch wizjach Kościoła dwóch papieży, co byłoby zupełnie naturalne, ile karykaturalnie przedstawia różnice dzielące obu hierarchów, przy czym karykatura dotyczy głównie osoby Benedykta.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że dziś podobną karykaturę tworzy się z Franciszka – ale czynią to już nie filmowcy, ale środowiska kościelne, także w samym Watykanie. Nie mam żadnego problemu z krytycznym podejściem do pontyfikatu papieża z Argentyny: zwłaszcza w minionym roku wiele razy rozkładałem bezradnie ręce, gdy kolejne wypowiedzi Watykanu o wojnie w Ukrainie wywoływały co najmniej zakłopotanie, żeby nie powiedzieć mocniej. Nie mam też przekonania do różnych akcentów, jakie Franciszek stawia w sprawach kontrowersyjnych, nie odnajduję się we wszystkich kierunkach, jakie papież uznaje za kluczowe dla życia Kościoła, nie rozumiem też niektórych decyzji personalnych. Tyle że wiele wątpliwości miałem również przy Janie Pawle II i Benedykcie XVI, a mimo to nigdy nie umiałem odnaleźć się w narracjach, które przeciwstawiają sobie wszystkich tych papieży. Owszem, nierzadko przesadnie nabożna okazywała się narracja o „twórczej kontynuacji” we wszystkich pontyfikatach (co było raczej zamykaniem dyskusji o sprawach trudnych), ale czy alternatywą dla niej na pewno jest radykalne przeciwstawianie sobie kolejnych Następców św. Piotra?

Niestety, im dalej od pogrzebu Benedykta, tym śmielej odzywają się ci, którzy z Franciszka chcieliby zrobić taką karykaturę, jaką z Benedykta zrobili twórcy wspomnianego wyżej filmu. Zaczęło się to praktycznie już pięć minut po pogrzebie, gdy skrytykowano „oszczędną” homilię papieża (pisałem o tym w komentarzu „Bóg w centrum. Benedykt tak nauczał”), która rzekomo ignorowała, lekceważyła dorobek i wielkość zmarłego, a tym samym godziła w pamięć o nim. To o tyle ciekawe, że nikt z oburzonych "oszczędną" (tzn. nie hagiograficzno-pomnikową, a ewangeliczną) homilią Franciszka nie dostrzegł godzenia w pamięć o zmarłym w fakcie, że już w dniu pogrzebu włoska prasa zaczęła publikować fragmenty książki sekretarza zmarłego papieża emeryta, w której abp Gaenswein daje upust swoim żalom do aktualnego papieża. Wiem, jak się robi promocję książki, wiem, że media tylko czekają na pikantne fragmenty od wydawcy i autora, którymi można grzać zasięgi. Ale jak się już tak na serio oburza "oszczędnym" pogrzebem, to może warto choć szepnąć życzliwie z braterskim upomnieniem sekretarzowi, że mógłby zagadać wydawcę, by choć parę dni poczekał z promocją? Śmierć Benedykta XVI naprawdę mogła być okazją, by jego najbliżsi towarzysze zachęcali wiernych do czytania tego wszystkiego, co zmarły papież zostawił Kościołowi w spadku. Wygląda jednak na to, że nawet osoba najbliższa zmarłemu skupia się bardziej na promocji swoich własnych – realnych lub wydumanych – krzywd, a liczne grono fanów umacnia się w swojej antyfranciszkowej „duchowości” (sic!).

Pocieszające jest to, że…to naprawdę nic nowego pod słońcem i nic nowego w historii Kościoła. To prawda, że żyjemy tym, co tu i teraz, emocje są realne, błędy, być może nawet jakieś nadużycia również – i o tym też trzeba szczerze rozmawiać. Tym bardziej jednak warto wziąć po uwagę pewną powściągliwość nie tylko w ferowaniu wyroków, ale też w parciu do pospiesznych kanonizacji. Nie tylko dlatego, że one same w sobie nie mogą być głównym programem Kościoła (nie przyciągną na pewno do Kościoła tych, którzy z niego odeszli). Warto poczekać z beatyfikacją Benedykta XVI, bo może kiedyś Kościół rozezna, że dwie strony sporu o tych dwóch papieży pogodzi wspólne wyniesienie ich na ołtarze? Dziś wielu wydaje się to niemożliwe, ale – toutes proportions gardées – zapewne w I wieku, gdy Paweł i Piotr toczyli spór ze sobą bezpośrednio (nie przez swoich sekretarzy), również nikt nie spodziewał się, że kiedyś Kościół jednego dnia będzie wspominał obu Apostołów.

„Kościół za bardzo zajmuje się samym sobą, zamiast mówić o Chrystusie z niezbędną mocą i radością. Świat pragnie poznać nie nasze wewnętrzne problemy, lecz orędzie, ogień, który przyniósł Chrystus” – mówił do biskupów w 2001 roku kard. Joseph Ratzinger. Możemy zadedykować te słowa sobie nawzajem. Bo każdy z nas jest tak samo podatny na pokusę, by z realnych tarć, spisków i czego tam jeszcze w Watykanie i prasie nie wymyślą, robić wizytówkę współczesnego Kościoła.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina