Z Wojciechem Wenclem o nowym poemacie, doświadczeniu grzechu i Bożej miłości rozmawia Szymon Babuchowski
Szymon Babuchowski: Twój poemat „Imago mundi” składa się z dwunastu pieśni pisanych trzynastozgłoskowcem. To przedsięwzięcie dość nietypowe jak na dzisiejsze czasy. Pozazdrościłeś Mickiewiczowi?
Wojciech Wencel: – Ta „dwunastka” narzuciła mi się sama. Szukałem formy zdolnej najkrócej objąć podstawowe doświadczenie duchowe człowieka: zakorzenienie w rodzinnej okolicy, i to, jak wpływa ono na postrzeganie świata. Poemat miał być najpierw pochwałą religijności naturalnej, później wszystko się zmieniło, bo moje doświadczenia życiowe zaczęły silniej wdzierać się do tekstu. I powstał poemat o zakorzenieniu, grzechu, wygnaniu, melancholii i ocaleniu przez żywe Słowo. Ale formę utrzymałem. Ona bardziej mnie wybrała, niż ja ją. Nie wymyśliłem sobie tego na zimno, wcześniej rzadko pisałem trzynastozgłoskowcem. Po prostu pierwsze pieśni tak mi się napisały, wyznaczając poetykę całości. Starałem się dobrze wykonać swoją pracę i nic ponadto. Ostatnie pieśni poematu pisałem jakby pod dyktando – w styczniu przez tydzień, między 22.00 a 6.00 rano. Pisanie zaczynałem i kończyłem modlitwą.
Jakie doświadczenia wpłynęły na zmianę koncepcji utworu?
– Przede wszystkim ożywienie duchowe, którego – po latach letargu – doświadczyłem. Przez długi czas nie potrafiłem zaakceptować siebie jako grzesznika. Chciałem być święty z dnia na dzień, tymczasem ciągle miałem problemy z alkoholem, internetem, wyrażaniem emocji. To potęgowało stres i w końcu popadłem w głęboką depresję. W styczniu ubiegłego roku wyjechałem na stypendium do Szwecji, gdzie stanąłem z tymi problemami twarzą w twarz. Po powrocie czułem, że jestem na dnie i nie miałem już wyjścia: podjąłem leczenie i zacząłem szukać jakiejś wspólnoty. I wtedy stał się cud. Bóg pozwolił mi stanąć w prawdzie, uświadomił mi, kim naprawdę jestem, i zaprowadził mnie na katechezy neokatechumenalne. Na Drodze odkrywam dziś moc Słowa i doświadczam realnego życia we wspólnocie. Już wiem, że grzeszę, bo jestem grzesznikiem, a nie – jak wcześniej myślałem – że jestem grzesznikiem, bo grzeszę. Ale Chrystus, któremu oddaję swoje problemy, nigdy nie zostawia mnie samego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozmowa z Wojciechem Wencelem