Kościół ma troistą misję: przepowiada Ewangelię, czyli stara się w jej świetle wyjaśniać rzeczywistość; modli się, przede wszystkim poprzez sprawowanie Eucharystii; a także podejmuje dzieła pomocy ubogim.
W obliczu różnych nieszczęść, na przykład powodzi, na pierwszy plan wysuwa się działalność charytatywna. Kościół nie może jednak redukować się do jakiejś instytucji pomocy społecznej. Ludzie potrzebują chleba, ale potrzebują także słowa niosącego poczucie sensu oraz wsparcia duchowego poprzez modlitwę.
Tymczasem można odnieść wrażenie, że boimy się skonfrontować z pytaniem: „Gdzie w tym nieszczęściu jest Bóg?”. Co gorsza, nie podejmujemy żarliwej publicznej modlitwy, aby Bóg oddalił od nas nieszczęścia. Być może daliśmy sobie wmówić, że nowoczesny człowiek powinien działać, a nie tracić czas na wznoszenie modłów.
A przecież przykład wielu ludzi poucza nas, że mądre działanie i autentyczna modlitwa nie stoją w opozycji, ale wzajemnie się uzupełniają. Chrześcijańska modlitwa nie jest jakimś „zaklinaniem bogów”, ale powierzaniem się Bogu zarówno w dobrej, jak i złej doli. Nie lękajmy się też widzieć w nieszczęściach wezwania do nawrócenia. Nie chodzi o to, że „Bóg tak chciał” albo że „Bóg pokarał za grzechy”.
Chodzi natomiast o to, że w sytuacji cierpienia możemy paradoksalnie dostrzec to, co rzeczywiście w życiu jest najważniejsze. Bóg nie spowodował powodzi, ale skoro nieszczęście nadeszło, to chce nam dać łaskę wzrastania poprzez cierpienie, by mogło spełnić się to powiedzenie, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. I chce dać nadzieję, która jest większa niż wszelkie nieszczęścia tego świata.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
O. Dariusz Kowalczyk, były przełożony jezuitów prowincji wielkopolsko-mazowieckiej, obecnie wykła-dowca teologii dogmatycznej na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie.