O żółtych papierach zakonnicy, narkomanach noworodkach i pasjach życia, które pozwalają wspinać się na szczyty, z s. Jolantą Glapką ze zgromadzenia Sacré-Coeur rozmawia Agata Puścikowska.
Agata Puścikowska: Jesteśmy w ośrodku odwykowym dla narkomanów. Jesteś ich psychologiem czy misjonarką? Welonu nie nosisz...
S. Jolanta Glapka: – Jednym i drugim. Wielu moich podopiecznych przyszło tu mocno poranionych, również przez duchowieństwo. Zanim się otworzą, potrzeba czasu i delikatności. Zresztą w moim misyjnym zgromadzeniu welon nie jest wymagany. Znakami oddania się Bogu są obrączka i krzyż. I te widać na pierwszy rzut oka. Welon czasami noszę, do zdjęcia założę (śmiech).
Zakonnica bez welonu leczy narkomanów...
– Ja właściwie nigdy nie chciałam zostać zakonnicą. Zakonnice kojarzyły mi się z czernią i smutnymi minami. To, że wstąpiłam do zakonu, to przedziwny plan Pana Boga, dzięki któremu jestem spełnionym człowiekiem. Z perspektywy lat widzę, że wszelkie doświadczenia pomagają mi w pracy, a pasje – doprowadziły mnie do Pasji Życia. Fundacja, którą tworzę, to pochodna postawy mojego ojca, pasji do gór, pobytu w Kalkucie, pracy psychologa.
Zacznij od ojca. Uczył Cię wiary?
– Raczej wierności ideałom. Był komunistą. Zdeklarowanym, ideowcem. Jednocześnie najuczciwszym człowiekiem na świecie. Starał się budować idealny świat, gdzie „każdemu według potrzeb, od każdego według możliwości”. I bardzo cierpiał, gdy jego córeczka ostentacyjnie, z książeczką do nabożeństwa, chodziła do kościoła. I jeszcze machała tą książeczką ubekowi, który śledził z pierwszego piętra kamienicy całą naszą rodzinę... Gdy ojciec przekonywał, żebym nie chodziła do kościoła, cytowałam mu konstytucję, według której miałam prawo do wolności sumienia... To był zresztą paradoks: ojciec cierpiał, że ma taką „niewierną” córkę, a jednocześnie – nigdy kategorycznie nie zabronił mi praktykować. I dopiero po latach – od jego kolegi – dowiedziałam się, że miał z tego powodu nie lada problemy. Ojciec nauczył mnie krytycyzmu, zdrowego rozsądku. I – powiem wprost – pewnego dystansu do Kościoła hierarchicznego. Zawsze zresztą kłóciłam się z nim, bo on Chrystusa stawiał za wzór doskonałego komunisty, a w opozycji opisywał bogatą i – według niego nieczułą na potrzeby bliźnich – hierarchię.
Ojca bolało, że byłaś niewierna jego ideałom. A Ciebie nie bolało, że on nie był wierny Twoim?
– Był dobrym człowiekiem. Nie wierzył w Boga, mam wrażenie, ideowo. Pamiętam taką scenę: ojciec – załamany tym, że wstępuję do zakonu, przyjechał mnie pożegnać. Pilnował, żeby mi nikt nie zabrał pięknej kołdry – prezentu od niego. Mówię mu: „Tatuś, ale my tu mamy wszystko wspólne”. A ojciec na to, z niekłamanym podziwem, ale i smutkiem: „Udało wam się to, co nam nie wyszło”. Były początki lat 80. Powstanie „Solidarności”, do której zresztą należałam, ojciec traktował jako osobistą klęskę. Przed śmiercią nawrócił się, przeprosił mnie nawet za te „prześladowania”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska