O kierownictwie duchowym z kapucynem o. Piotrem Jordanem Śliwińskim rozmawia Marcin Jakimowicz
Marcin Jakimowicz: Błagam Ojca, niech mi Ojciec powie, czy mam pójść do zakonu… Często kierownik duchowy słyszy takie pytania?
O. Piotr Jordan Śliwiński: – Zdarza się. Częściej jednak słyszę: mam się ożenić (wyjść za mąż), czy nie? Odpowiedź jest jedna: to twoje życie, twoja decyzja. Jedyne, co mogę zrobić, to modlić się i pomóc ci to powołanie rozeznać, podprowadzić cię do podjęcia decyzji.
A jeśli widać, że facet szarpie się od kilku lat i nie jest w stanie podjąć żadnej decyzji? Czeka tylko, by ktoś go wreszcie wyręczył?
– Nie zwolnię go z tego obowiązku. Mogę zaingerować w jakiejś ewidentnej sytuacji: na przykład gdy ktoś chce iść do zakonu, a ma podstawowe problemy z czystością. Mogę mu powiedzieć: słuchaj, może to nie ta droga?
Czy kierownik duchowy może za mnie podjąć jakąkolwiek decyzję?
– Nie. Ale co to znaczy „decyzja”? Jeśli spowiednik widzi niebezpieczeństwo grzechu ciężkiego, powinien przestrzec przed pewnymi decyzjami. Na przykład ktoś chce wstąpić w związek małżeński, a mówi wprost, że ma skłonności homoseksualne. W takiej sytuacji spowiednik powinien z nim porozmawiać. Gdy widzi, że jakiś kleryk zakonny łamie śluby, może podpowiedzieć: zastanów się nad przystąpieniem do święceń, chyba nie powinieneś ich przyjmować. Ale to sytuacje ekstremalne. Gdy zakonnik zastanawia się, czy jechać na misje, czy kontynuować pracę naukową, spowiednik nie wyda dyrektywy: rób to czy tamto.
Kim w ogóle jest kierownik duchowy?
– Samo słowo „kierownik” jest trochę mylące. Kierownik rozstawia po kątach, rządzi, nakazuje. Wolę określenie „towarzyszenie duchowe”, symbol drogi w jednym kierunku, gdzie jedna osoba jest przewodnikiem. Z drugiej strony nazwanie kogoś „towarzyszem duchowym” brzmi dla Polaka trochę nieszczęśliwie. Koneksje leksykalne z wielebnym komunizmem są zbyt mocne. Niektórzy mówią o ojcostwie duchowym. To sensowne i uzasadnione biblijnie, ale może też akcentować zbyt mocną więź emocjonalną.
Znam osobę twierdzącą, że jej stały spowiednik, znając jej zawirowania życiowe, pozwolił do siebie mówić „tato”. Miał takie prawo?
– Nie. Powinien być ikoną Ojca niebieskiego. Zdarza się jednak, że penitent, który nie doświadczył miłości ojca i nagle spotyka kogoś, kto chce go wysłuchać, może się na nim „zawiesić” i przelewać na niego wszystkie te stłamszone uczucia. Wtedy sporo zależy od kierownika duchowego. Musi zachować dystans. Granica jest czasami trudna do określenia. Kapłanowi grozi, że wobec kobiety będzie o sobie myślał bardziej jako o mężczyźnie niż ojcu duchowym. Wtedy budowanie relacji ojcowskiej może skończyć się tragicznie. Gdy ktoś czuje, że relacja ze stałym spowiednikiem staje się zbyt bliska, może pogadać o tym z innym kapłanem. Z kimś, kto spojrzy na to z boku.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz