W latach 60. zdejmowano je ze ścian. Wstydliwie chowano za szafę, bo wyszły z mody. Ale nie wyrzucano, bo to byłby grzech. Przecież oleodruk to rzecz święta. I dlatego przetrwały.
Zetknął się z nimi prawie każdy. Długowłosy Chrystus w łanach zbóż. Anioł Stróż z białymi skrzydłami utkanymi z ptasich piór, trzymający za ramię dziecko, przechodzące kładką nad rwącym potokiem. Matka Boża rumiana jak dojrzałe jabłko. A to wszystko przedstawione realistycznie na słynnych oleodrukach. Pod koniec XIX i na początku XX w. przyszedł na nie boom.
Kupowały je rodziny mieszczańskie i wiejskie. Dla tych biedniejszych, których nie stać było na obraz „malowany”, były zastępstwem sztuki wyższej. Jedyną możliwością kontaktu z obrazami sakralnymi widzianymi w kościele. Tylko w ten sposób kopie Tycjana, Rafaela, Leonarda da Vinci masowo trafiały pod strzechy. Zachwycały i towarzyszyły codziennemu życiu. Ukonkretniały wyobrażenia religijne, dla wielu były pierwszą katechezą. Dziś powiedzielibyśmy – komiksem religijnym. A przy tym wydzielonym w domu miejscem świętym. Przed nimi można było się modlić i rozmyślać.
Coraz grubsze ramy
Oleodruki i ich właścicieli – głównie tych z wiosek fotografowała znakomita artystka Zofia Rydet. Niekiedy całe rodziny w odświętnych strojach siedziały pod ścianami, będącymi „ikonostasem” z oleodruków. Zwłaszcza na początku XX w. strojono wnętrza nawet kilkunastoma takimi obrazkami. Sama wychowywałam się pod okiem świętego Antoniego z Jezuskiem. Wisiał na zdobionej kilimem ścianie gościnnego pokoju w naszej wielopokoleniowej rodzinie. W misternie rzeźbionych ramach, które babcia Helena „odnawiała” złotą farbą na święta, tak że z roku na rok robiły się coraz grubsze.
To był spadek po prababce Tekli Szkoc. Razem z mężem Franciszkiem kupili go z okazji swojego ślubu. Kiedy po latach umierała na łóżku pod tym obrazem, jak głosi rodzinna legenda, kazała się nim opiekować. I tak się stało. Modlili się przed nim moi dziadkowie, ich dzieci i ja. Dziś wisi na honorowym miejscu w naszym domu. Za dawno nie zdejmowanym szkłem, osłaniającym papier, kryje się tajemnica tamtych lat, których był świadkiem.
Dla Longiny Kachniarz z Czeladzi oleodruk Chrystusa i Apostołów, wędrujących przez zboża, stał się jakby członkiem rodziny. Kupiła go w 1954 r. od odwiedzających domy handlarzy. – Spodobał mi się ze względu na kolory – opowiada. – Powiesiliśmy go z mężem nad łóżkiem, we właściwym miejscu. Dzieci też mają go w swojej pamięci, bo był z nimi „od zawsze”. Przez lata paliła się pod nim lampka. Teraz, kiedy mąż zmarł, dzieci założyły rodziny, częściej modlę się w kuchni. Ale on dalej wisi, coraz bardziej pofałdowany, mam do niego duży szacunek.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych