Potrzebuję od Ciebie chrztu! – mówił Jan Chrzciciel do Jezusa.
Jezus przyszedł z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć od niego chrzest. Lecz Jan powstrzymywał Go, mówiąc: «To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?»
Jezus mu odpowiedział: «Ustąp teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe». Wtedy Mu ustąpił.
A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły się nad Nim niebiosa i ujrzał ducha Bożego zstępującego jak gołębica i przychodzącego nad Niego. A oto głos z nieba mówił: «Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie».
Czytaj Pismo Święte w serwisie gosc.pl: biblia.gosc.pl
Tymczasem kiedyś usłyszałem od pewnego ojca: „Co najbardziej niepokoi mnie w Kościele? Nędza i bylejakość. A także zepsucie i skandale sięgające samych szczytów. Po lecie 2018 roku nie chciałem ochrzcić swojego nowo narodzonego syna. Nie chciałem dawać mu w rodzinnym spadku takiego Kościoła i powierzać go duchowej zwierzchności nikczemników i idiotów”. Charles Péguy trafił kiedyś w sedno, mówiąc, że problem z chrześcijanami polega na tym, że nie wierzą już w to, w co wierzą. To jest podłoże wielu kryzysów, które trapią Kościół. Także w Polsce wielu ludzi odwraca się od Kościoła. Polscy rodzice coraz częściej uważają, że dziecko samo powinno podjąć decyzję, czy chce wstąpić do tej wspólnoty. W samym 2020 roku sakrament chrztu został udzielony około 50 tys. dzieci mniej niż w roku poprzednim.
Pamiętam doświadczenie pewnego muzyka współpracującego ze zwolennikami satanizmu przy organizacji wielkich masowych imprez typu techno party w Europie. Od nich dowiedział się, ku jakiemu celowi zmierza „rewolucja przez popkulturę” – chodzi o „przerwanie łańcucha wiary” i doprowadzenie do wyłonienia się w Europie nowego pokolenia bez chrztu świętego. Człowiek ochrzczony, nawet nieświadomy swej wiary czy ignorant, jest chroniony przed złem przez łaskę sakramentu i niezatarte znamię przynależności do Chrystusa wyryte w najgłębszej warstwie jego istnienia.
Jednym z powodów opuszczania dziś chrześcijaństwa jest to, że wydaje się ono ograniczać człowieka i psuć mu radość życia. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Jako społeczeństwo rozwijamy się jak nigdy dotąd. Potrafimy obsłużyć wiele urządzeń i uruchomić liczne programy, ale coraz mniej już potrafimy kochać i być wierni niewzruszonym zasadom postępowania. Mamy coraz lepsze środki komunikacji, a nie mamy trwałych relacji z innymi. Siedzimy przed urządzeniami łączącymi nas z całym światem, samotni i zagrożeni depresją. Nasza siła moralna nie wzrasta wraz z rozwojem wiedzy. Kościół żyje chrztem Chrystusa, dzięki któremu „otworzyły się niebiosa”, „Duch Boży zstąpił jak gołębica”, a z nieba dał się słyszeć głos: „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. To największy skrót tego, co zawiera w sobie chrzest. Chrzest jest sakramentem bardzo niedocenianym, być może dlatego, że wielu z nas było ochrzczonych jako dzieci i nie zachowało żadnych wspomnień tego wydarzenia. Przyjmujemy go bardziej jako pewnik niż jako dar. W efekcie wielu rodziców zaczyna rozumieć swój chrzest dopiero wtedy, gdy są świadkami chrztu własnych dzieci albo gdy sami wyruszają w drogę w poszukiwaniu owego ukrytego źródła dostarczającego nadludzkiej mocy świętym.
Wierność Krzyżowi i Ewangelii jako „sprawdzian życia w prawdzie” oraz trzymanie się oburącz łaski Bożej – oto strategia zwyciężania zła i śmierci, po raz pierwszy zaproponowana ludziom nad brzegami Jordanu. I „choć ma swoich wieków dwadzieścia – mówił prymas o Kościele – nie zestarzał się, skleroza go nie dotknęła. Ma nadal przedziwnie potężne siły życiowe. Boża Krew krąży w jego organizmie nadprzyrodzonej Miłości”. •
ks. Robert Skrzypczak