Przed wojną we Lwowie było czterdzieści świątyń rzymskokatolickich. Dzis są ... tylko trzy
Parafia św. Michała Archanioła leży na krawędzi miasta. Należą do niej mieszkańcy ponad 200-tysięcznego osiedla wysokich bloków na Sichowie i przylepionej do niego starej wioski Zubrza. Do kościoła, a właściwie domu filialnego w wiosce Zimna Woda, proboszcz ks. Jacek Kocur dojeżdża pół godziny. W sumie ma 340 wiernych ze Lwowa i ponad 30 z Zimnej Wody. Parafia na Sichowie powstała 10 lat temu w dawnej leśniczówce Potockich, zamienionej po wojnie w pionierski łagier. Na parterze kaplica, obok ochronka. Na piętrze pokoje, gdzie odbywają się dni skupienia młodzieży tutejszej i przyjeżdżającej na wakacje z Polski.
Siostry w bloku
Dwie siostry służebniczki pomagające przy parafii – Karolina i przełożona Ewodia, mieszkają w jednym z bloków osiedla-molocha. – Na początku ludze się zastanawiali, czy nie zacząć się żegnać, wchodząc do klatki. Teraz nasz sąsiad, rozwiedziony pan Leon, żartuje, że na drzwiach wywiesi tabliczkę „brat Leon”, bo też samotny – opowiada s. Karolina, ruchliwa, energiczna – żywe srebro. Pochodzi ze Złotkowic (80 km od Lwowa), skończyła geografię. Mama Waleria jest rzymską katoliczką, ojciec Włodzimierz – grekokatolikiem. – Na osiedlu co kilka bloków bania cerkwi. Aż się prosi o świątynię rzymskokatolicką – mówi Stasiu, tancerz zespołu „Weseli Lwowiacy”. Żeby przeżyć, pracuje jako kierowca. Zarabia 200 dolarów. – To i tak u nas bardzo dużo – zaznacza.
Czas ukraiński
Ks. Jacek (z Orzesza), we Lwowie od trzech lat, utrzymuje parafię z ofiarności wiernych archidiecezji katowickiej: – Mam satysfakcję z pracy na terenach, gdzie religia była zakazana. Dziś wiara się odradza. Ale do tego Kościoła trzeba cierpliwości. Choćby dlatego, że ludzie Wschodu mają swoje poczucie czasu. Jak mówią, że zrobią coś za chwilę, to znaczy, że jutro. Jak jutro – to w przyszłym tygodniu. Jak za tydzień – to nigdy. Dlatego ks. Jacek sam ćwiczy punktualność: „Śniadanie za trzy siódma” – ustala.
Stawia na młodzież
Ola ze szkoły muzycznej pierwsza zgłosiła się do scholi. Marianka i Joanka dekorują, a potem trzymają chorągwie podczas Mszy. Irenka, ucząca się na pielęgniarkę, Natalka, studentka kursu fizyko-matematycznego i inni zostają w niedzielę na katechezie. W niedzielę stawia się też cały komplet – 20 ministrantów. Większość mówi po ukraińsku, ale rozumieją po polsku. W czasie Mszy ks. Jacek zalecił czytania po ukraińsku. Rekolekcje też w tym języku. Bo to katolicka młodzież ukraińska. S. Karolina: – Są grzeczniejsi, choć bardziej wystraszeni. Ks. Jacek: – Otwarci, bez obciążeń radziecką komuną.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych