Do kard. Ratzingera podczas wieloletniej pracy w Kongregacji Nauki Wiary przylgnęła etykieta konserwatysty.
Jego biografia, pióra amerykańskiego watykanisty Johna Allena, kreśli wizerunek Wielkiego Inkwizytora, który zdradził reformatorskie idee Soboru Watykańskiego II, a w ogóle to od dziecka zdradzał tendencje autorytarne. Teolog Hans Küng na wieść o wyniku ostatniego konklawe zawyrokował: „Wielkie rozczarowanie dla tych, którzy mieli nadzieję na papieża reformatora i duszpasterza”. Dodał jednak: „Musimy poczekać i zobaczymy”.
Pięć miesięcy nowego pontyfikatu zaskoczyło pewnie najbardziej tych, którzy widzieli w kard. Ratzingerze ostoję ciasnego kościelnego konserwatyzmu. Papież nie unika trudnych spotkań. Daje wyraźny sygnał, że jest gotowy do rozmowy z każdym człowiekiem dobrej woli. Spotkania z Hansem Küngiem oraz przewodzącym lefebrystom biskupem Bernardem Fellayem odbyły się w krótkim odstępie czasu. To chyba nie przypadek. Obaj duchowni są symbolami dwóch przeciwstawnych trendów. Obaj są krytycznie nastawieni do Watykanu, ale każdy z innego powodu.
Pierwszy krytykował papieża Jana Pawła II za zbytni konserwatyzm, za autorytarne sprawowanie władzy, za brak otwartości na problemy współczesnego świata. Lefebryści mieli za złe Papieżowi coś dokładnie przeciwnego – że jest zbyt postępowy, że zdradza tradycję Kościoła, idąc na zbyt daleki kompromis ze współczesnym światem. Papież wykonał gest dobrej woli w jedną i w drugą stronę. Być może chciał pokazać, że nie jest ani konserwatystą, ani postępowcem. Do posługi Piotra należy budowanie jedności oraz wskazywanie drogi Kościołowi. Takiej, która łączy wierność Tradycji z otwartością na świat.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Ks. Tomasz Jaklewicz