Jeśli wierzyć niektórym mediom, to przez ostatnie dwa lata braliśmy udział w wycieczce na jakiś inny ląd, szkoda, że nie wiedziałem, bo zabrałbym ze sobą kąpielówki.
Teraz już jesteśmy na całego w Europie, nawet polscy piłkarze będą walczyć w finałach mistrzostw kontynentu po raz pierwszy, od kiedy powzięto pomysł tej imprezy. Jak to ujął pewien rozanielony rodak, którego spotkałem na ulicy po słynnym meczu: „wleźliśmy do historii!”. To zapewne skutek emocjonalnego wzburzenia, spadku ciśnienia atmosferycznego oraz usilnej kampanii mediów, które od wielu tygodni trąbiły i bębniły o historycznym meczu (gdybyśmy do historii nie „wleźli”, to następny byłby meczem „ostatniej szansy”, a w każdym razie meczem „o wszystko”).
No więc „wleźliśmy”, co zresztą odbyło się niemal jednocześnie z „powrotem do Europy”, który również część mediów odtrąbiła po zaprzysiężeniu nowego rządu. Najwidoczniej przez ostatnie dwa lata braliśmy udział w wycieczce na jakiś inny ląd, szkoda tylko, że nie wiedziałem, bo zabrałbym ze sobą kąpielówki. Być może lepiej poinformowani wiedzą, kiedy jesteśmy Europejczykami, a kiedy nie, ale na razie nie ujawniają, gdzie jest schowany wzorzec Europejczyka, może jest zakopany w Sčvres niczym wzorzec metra?
Niedoinformowani naiwnie sądzą, że skoro w oficjalnych dokumentach Europejczycy odżegnują się od wartości, które dzisiejszą Europę stworzyły, to widocznie chcą, aby nowa Europa czerpała ze wszystkich źródeł. Czymkolwiek Europa ma być, to w części będzie Polską, tak jak każde nowe życie zazwyczaj zawiera geny obojga rodziców. Ten ostatni argument jest jednak dzisiaj podważany, bo po pierwsze w niektórych krajach rodzice mogą być obaj albo obie, niekoniecznie oboje, a poza tym rozwija się klonowanie. Ostatnio sklonowano naczelnego, co zresztą nie jest rewelacją, zważywszy, że niektóre media są do siebie nadzwyczaj podobne – najwyraźniej ich naczelni to klony.
Przykro mi więc, że oglądając polską reprezentację – nie tylko w piłce nożnej, również w siatkówce, a może i w innych dyscyplinach – zamiast polskich nazwisk widzę jakieś ich eurowersje albo raczej skutki nadmiernego obcowania polskich działaczy sportowych z Internetem. Po boisku uwijają się „bak”, „zurawski” i „zewlakow”, sądząc z napisów na koszulkach. To nie są polskie nazwiska. Kto to wymyślił? Dlaczego nie bronimy naszych ogonków pod, a kropek i kresek nad literami? Dlaczego głoski nosowe, wyróżniające nas wśród Słowian, znikają z pisowni? Czy ustawa o ochronie języka polskiego przestaje działać na boisku? Niemcy na tablicach rejestracyjnych stosują swoje „umlauty”, a my wolimy wprowadzać V i X zamiast bronić „Ą” i „Ó”, nie mówiąc o „Ź” i „Ż”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim