Przez całe wieki Polacy za granicą to byli husarze, strzelcy, marynarze i lotnicy, dziś co Polak, to kierowca, ekspedientka, nauczyciel akademicki, albo przedsiębiorca
Przywykliśmy już, że krewni i przyjaciele, po dłuższej nieobecności w kraju, zwracają nam uwagę na zmiany, jakie zaszły w ostatnich latach. Wszystkie nasze dzienne sprawy nie pozwalają na dystans. Trudno dostrzec oznaki starzenia, patrząc co rano na swoją twarz w lustrze, trudno też dostrzec oznaki odmłodzenia w kraju, a zwłaszcza wśród rodaków.
Tymczasem to właśnie zaczyna się rzucać w oczy przybywającym do Polski: już nie tylko nowe biurowce, drogi czy sklepy, ale właśnie nowi ludzie. Jeszcze parę lat temu Polaków można było z daleka odróżnić na dworcach i lotniskach świata. Delikatnie mówiąc, odstawali od krajobrazu, tak jakby doń nie pasowali. A teraz już się „wpasowali”; dopiero słysząc ich rozmowę między sobą, można się zorientować, że to „nasi”. Swobodnie odzywają się w różnych narzeczach światowych, zachowują się również swobodnie, ale bez wyzywającego chamstwa, które jest bronią zakompleksionych.
To nie tylko komplementy uprzejmych gości. Amerykański „Time” zamieścił niedawno artykuł pt. „Jak zdobyto Zachód”. Kto? Zapowiedź na okładce precyzuje: „Polacy w pełni rozkwitu”. Tak, Polacy podbijają zachodnią Europę: przez całe wieki Polacy za granicą to byli husarze, strzelcy, marynarze i lotnicy, dziś się odmieniło i co Polak, to kierowca, ekspedientka, nauczyciel akademicki albo przedsiębiorca. Kraje, które pozwoliły Polakom pracować u siebie zaraz po wstąpieniu do Unii, zacierają ręce, zaś te, które się nas bały, teraz się boją, że gdy wreszcie otworzą swój rynek pracy, to już nikt do nich z Polski nie przyjedzie, a w każdym razie nie ci z pierwszej ligi.
Czytam teksty pieszczące narodową dumę, słucham słów o normalności, a wtem dostaję e-maila z prezentacją gloryfikującą lata 60. i 70. i retorycznym pytaniem: jak zdołaliśmy przeżyć, skoro nie znano jeszcze dyrektyw sanitarnych, można było jeździć na rowerze bez kasku i nie było psychologów w szkole? Rzeczywiście, niektóre osiągnięcia sprzed półwiecza budzą podziw, na przykład lot na Księżyc: byle auto jest dziś lepiej skomputeryzowane niż pojazd „Apollo”. Tak, ci, którzy przeżyli tamte czasy, musieli być twardzi. I niekiedy to już wszystkie ich cechy pozytywne, bo czym może zaimponować dzisiejszym zdobywcom Zachodu taki absolwent szkoły przetrwania jak Józef Oleksy, który przeżył, ale biesiadować nie umie? Albo Aleksander Kwaśniewski, który rusza na pomoc krajowi, wołając „Wszystkie ręce na pokład!”? Ostrożnie, bo pokład chwiejny. Kryzys wieku średniego można przecież rozładować śledzikiem, to też marynistyka.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim