Pełno znów narzekań na fiasko różnych modeli integracji i wielokulturowości. Na polskim wschodzie współistnienie jakoś się sprawdzało przez parę wieków
Im dalej na północ, tym mniejsza szansa, że zobaczę pustkę wyludnionego wschodu. To prawda, wielu zdolnych ludzi musiało wyjechać (z okolic Suwałk podobno migrują do Niemiec, Hiszpanii i na Cypr), bo czasami ręce opadają, gdy się człowiek próbuje dogadać z tymi, którzy zostali. Ale chęci widać sporo. Ostatni raz byłem tu dziesięć lat temu i co tu dużo gadać – zmieniło się. Na przykład to, że teraz najpilniejszą potrzebą budownictwa sakralnego wydaje się zakładanie nowych parkingów, bo w niedziele – i to nie tylko w miejscowościach turystycznych – zachodnie auta, przyprawiające o ból głowy sprzedawców nowych maszyn, nie mieszczą się przed świątyniami.
Jeszcze pilniejszą potrzebą jest odbudowa, przebudowa, rozbudowa i budowa nowych, lepszych dróg, bo te, którymi jeździmy, są lepsze jedynie od niektórych ulic we Lwowie, nietkniętych od czasów Franciszka Józefa.
Skoro już jesteśmy przy świątyniach, to i one zmieniły się bardzo. Nie tylko kościoły katolickie są jeszcze piękniejsze niż przed dekadą. Kwitną też sanktuaria prawosławne w Jabłecznej, na Grabarce czy w Supraślu, wrażenie robi neounicka parafia w Kostomłotach. Pięknie utrzymany jest też meczet w Kruszynianach. Choć polskich Tatarów nie jest zbyt wielu, dbają o niego i o specyficzny, polski kształt islamu. W Kruszynianach usłyszałem opinię, że najtrudniej porozumieć się z neofitami, co może jest prawdą nie tylko wśród muzułmanów. Parę dni później media całego świata trąbiły o planach nowych zamachów, przygotowywanych przez ludzi, którzy niedawno tak bardzo uwierzyli w Boga, że zapomnieli o bliźnich.
Przy okazji pełno znów było narzekań na fiasko różnych modeli integracji i wielokulturowości. Na polskim wschodzie współistnienie jakoś się sprawdzało przez parę wieków. Tamten model nie powstał w pracowniach uczonych specjalistów ani na kongresach partyjnych, nie był też przedmiotem debat publicznych. Ale za to działał. Skoro asymilacja po francusku, angielsku czy niemiecku nie bardzo się udaje, to może trzeba odkurzyć stare kroniki i odgadnąć, jak to robili Polacy. Podróże w tamtych czasach nie były łatwe, ale przynajmniej nie odbierano nikomu flaszki z napojem. Zdaje się, że istotna różnica polegała na tym, iż tolerowano wyraźnie zdefiniowane poglądy, a nie próbowano z nich zrobić klopsa bez wyraźnego smaku.
A z tym wyludnieniem ściany wschodniej może nie będzie tak źle: bocianów w tym roku było zatrzęsienie. W bocianiej wiosce Pentowo k. Tykocina gnieździło się co prawda mniej par niż zwykle, ale rodziny były znacznie bardziej liczne.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim