Może pielgrzymka Benedykta XVI, wzruszając nasze serca, poruszy też rozumy i lżej będzie wracać do niskobudżetowych produkcji z politykami w roli głównej
Już tylko dni, a nawet godziny dzielą nas od przyjazdu Ojca Świętego. Może w innych krajach Unii aż tak bardzo nie przeżywano by podobnej wizyty. U nas, gdy przez moment wydawało się, że w końcu maja odbędą się wybory, wizyta Benedykta XVI była ważkim powodem, żeby jednak politycy skorzystali z dobrej okazji do milczenia (nawiasem mówiąc, to powiedzenie prezydenta Chiraca, tak onegdaj przykre dla nas, wspaniale się nadaje do komentowania różnych sytuacji – francuski dowcip starzeje się jak wino). Jesteśmy w Unii, ale nie ma powodu, byśmy się stosowali do uśrednionych standardów, określających Europejczyka, który w rzeczywistości nie istnieje.
Wizyta Ojca Świętego będzie zapewne powodem do komentarzy prasy zachodniej, która ma w redakcyjnych komputerach zainstalowany prościuteńki schemat: Polak, katolik, nacjonalista, obskurant itd. itp. Przystępując do pisania artykułu na tematy polskie, dziennikarz klika na ikonkę „Pl” i już ma szkielet, który wypełnia aktualnymi nazwiskami. Może jednak gdzieś komputer się zawiesi i ktoś spojrzy okiem nieuzbrojonym w przesądy na to, co się w Polsce dzieje.
Może ktoś dojrzy niebywałe zjawisko sympatii i szacunku do następcy Jana Pawła II, zjawisko raczej trudne do wyjaśnienia w kraju nacjonalistów, populistów i ludowej pobożności. Papież jest z pochodzenia Niemcem, a z wykształcenia profesorem, co jakoś nie przeszkadza Polakom (choć podobno pewien profesor filozofii, agnostyk energicznie wspierający Radio Maryja miał coś przeciwko papieskiej narodowości – okazuje się, że wsparcie agnostyków może być dla Kościoła jeszcze groźniejsze od bezkompromisowości neofitów). Benedykt XVI jest też z różnych powodów zdecydowanie różny od Jana Pawła II.
Albo raczej od tej wersji Jana Pawła II, którą usiłują propagować media: konesera kremówek, który akceptował każdą postawę – co oczywiście nie było prawdą, ale tłumaczenie byłoby zbyt skomplikowane, więc lepiej napisać coś w stylu hollywoodzkim ,,joy, joy, happy, happy” i liczyć na Boże miłosierdzie. Jan Paweł II wcale nie był tak nieznośnie słodziutki, jak go prezentują samozwańczy hagiografowie. Na pewno słodziutki nie jest też Benedykt XVI, zdecydowanie przypominający podstawy chrześcijańskiej i katolickiej wiary, czyli – z matematycznego punktu widzenia – aksjomaty, pewniki, z których wynika cała nauka Kościoła. Imię Benedykta XVI przywodzi na myśl św. Benedyktę – Edytę Stein – intelektualistkę, która uwierzyła. Może jego pielgrzymka, wzruszając serca, poruszy też rozumy i lżej będzie wracać do niskobudżetowych produkcji z politykami w roli głównej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim