Życzymy sobie powszechnej miłości, ale czasem kochamy nienawidzić
Wszyscy dookoła życzą zdrowia, miłości i spokoju. Skąd się potem tyle chorób, antypatii i wojen bierze? Może z tego, że w tym oceanie spokoju, który nas zalewa, czasem jakaś duża ryba albo inny waleń walnie ogonem, zrobi falę i mamy trochę ruchu. Albo z tego, że rząd czuwa. W jednym z programów informacyjnych spikerka relacjonując tradycyjne o tej porze roku rytualne spory pomiędzy lekarzami a kasą chorych lub funduszem zdrowia, pocieszyła strapionych widzów, że minister Religa zaangażował się w sprawę ,,uratowania kryzysu”.
Zapewne było to przejęzyczenie, ale ratowanie kryzysów ma sens. Bez kryzysów mielibyśmy koniec historii, świat by się skończył i to bez apokalipsy, ale po prostu z nudy. Nie ma kryzysów, to nie ma problemów. Nie ma problemów, to nie ma rozwiązań. Nie ma rozwiązań, to z czego się cieszyć? Gdyby nie zbliżający się kryzys sesji egzaminacyjnej, to studenci nie mieliby szansy na zadziwienie profesorów swoją wiedzą, a cóż to za wiedza, która nie robi na nikim wrażenia? Gdyby nie ustawiczny kryzys w stosunkach między rządem a opozycją, to nie byłoby demokracji. Gdyby wszyscy politycy zgodnie z życzeniami utworzyli front jedności narodowej, to do milionów bezrobotnych dołączyliby dziennikarze, których głównym zajęciem jest obserwacja życia koalicji i opozycji.
Zdrowia nigdy dość, ale niektóre choroby lepiej przebyć, i to w dzieciństwie, bo potem mogą być kłopoty. Gdyby nie kryzys w rozmowach lekarzy z NFZ, nie dowiedzielibyśmy się, że minister Dorn cierpi na dziecięcą chorobę militaryzmu: sam w wojsku zdaje się nie był, ale chętnie kogoś by do armii wcielił, armie po stepie przegonił i na mapie linie frontów wykreślił. Większość mężczyzn przechodzi tę dolegliwość w dzieciństwie.
Nie życzymy nikomu, żeby go bolało, ale na cmentarzach leży sporo ludzi, których nic nigdy nie bolało, a potem jakoś odeszli: gdyby ich samopoczucie było gorsze, może lekarze zajęliby się nimi dostatecznie wcześnie.
Życzymy sobie powszechnej miłości, ale czasem kochamy nienawidzić, jak to przeczytałem niedawno w amerykańskim piśmie. Chodziło tam o filmowe ,,szwarccharaktery” (czym byłaby ,,Stawka większa niż życie” bez Brunnera albo ,,Gwiezdne Wojny” bez Dartha Vadera?), ale nawet najwięksi zwolennicy świeckiej miłości uniwersalnej mają swoje ulubione obiekty nienawiści albo przynajmniej antypatie: geje – homofobów, Owsiak – ojca dyrektora, obrońcy zwierząt – myśliwych, narciarze – odwilż, a kierowcy – śnieg. Takie jest życie, choć życzenia pozwalają o tym na chwilę zapomnieć.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim