Aby nie zawieść, nowy prezydent musi obietnice spełnić, a równocześnie spełnić ich nie może
W sobotę grali Szopena w telewizji, w niedzielę rano po Mszy św. śpiewaliśmy „Boże, coś Polskę” – moje życiowe doświadczenie podpowiadało, że nadchodzą ważne chwile dla kraju. Ale trzeba pamiętać, że moje doświadczenie życiowe pochodzi przeważnie z ubiegłego wieku i ubiegłego ustroju (choć z każdym dniem odkrywam, że moje życie w coraz większej części upływa w demokracji). Gdy komuniści uciekali się do muzyki Szopena, to była manipulacja uczuciami narodowymi. Teraz Szopen bywa grany bez podtekstów, zaś wierni proszą o błogosławieństwo, a nie o przywrócenie wolnej Ojczyzny.
Po południu, w trakcie ciszy wyborczej, przeczytałem na pasku biegnącym u dołu ekranu, że nowa pani kanclerz Niemiec za wzór silnej kobiety uznaje... Katarzynę II. Westchnąłem w duchu, by nowy prezydent nie zapatrzył się w Stanisława Augusta, i wyjrzałem na podwórko, skąd dobiegał gwar młodych, żeńskich głosów. Młode, żeńskie głosy należały do pięciu lub sześciu nastolatek, które w zgodnym rytmie opróżniały butelki z napojem winopodobnym oraz puszki z piwem – każda swoją. Potem, jak starzy pijacy, nie zapomniały zapalić. Nie wiem, skąd się u nas na podwórku wzięły – zdaje się, że w pobliżu miał się odbyć jakiś koncert muzyki młodzieżowej. Chciałem zareagować, ale przyznam, że stchórzyłem, bo przypomniałem sobie niedawne wypowiedzi socjologów i psychologów. Wskazywali oni, że nieletnie dziewczęta w ostatnich latach dorównały chłopcom pod względem agresywności, a nawet ich niekiedy przewyższają.
Wreszcie nadszedł wieczór wyborczy – wesoły dla jednych, smutny dla innych – podczas którego dowiedzieliśmy się, kto będzie wręczał główną nagrodę w następnym Konkursie Szopenowskim, kto przed Bogiem odpowie, gdyby zmarnował Jego błogosławieństwo, kto będzie musiał wyperswadować pani Merkel fascynację Katarzyną II, a może przede wszystkim: kto wyjmie z rąk dziewcząt flaszki i spowoduje, że podlotki będą budziły sympatię, a nie strach. I Herkules miałby co robić, tymczasem wypadło na Lecha Kaczyńskiego. Nie było mu łatwo dotrzeć na szczyt. Osiągnął go nie dzięki popularności w mediach, ale dzięki bardzo ciężkiej pracy.
No i determinacji: założył, że Polacy chcą zmian i tego się trzymał. Trochę rozrzutnie szafował obietnicami, dobrze, że kampania już się skończyła. Część głosów otrzymał od tych, którzy nie we wszystkie obietnice uwierzyli, nie przestając jednak wierzyć, że zmiany są konieczne. Aby więc nie zawieść, musi obietnice spełnić, a równocześnie spełnić ich nie może. Czy „za, a nawet przeciw” pozostanie dewizą Lechów?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, wykładowca na Uniwersytecie Śląskim