Bóg chciał, aby strudzony Pielgrzym wracał do domu powolii zatrzymał się u progu
Strudzony Pielgrzym wrócił do domu Ojca. Raźno przemierzał górskie szlaki i kalwaryjskie ścieżki. Wpadał na kremówki do wadowickiej cukierni. Wstępował na stopnie ołtarza. Chodził po kolędzie. Kroczył w procesjach. Jeździł do Rzymu, w którym w końcu zamieszkał. „Habemus papam” – usłyszeliśmy. Mamy Papieża! Ale On nie należał do nas, Jego dewiza brzmiała „Cały Twój”. Oddał się Panu bez reszty, jak Matka Boża, której był największym orędownikiem. Bóg posyłał swojego Człowieka do najdalszych zakątków globu, nie dotarł tylko do nielicznych krajów, które się Go przestraszyły.
Pielgrzymował w czasie. Przeprowadził Kościół przez wrota trzeciego tysiąclecia. Sam doświadczył okropnych konwulsji historii dwudziestowiecznej. Podczas Jego pontyfikatu historia naszej części Europy zaczęła się znowu toczyć po dekadach zastoju i zarastania rzęsą beznadziei. Dla naszego narodu był jak Mojżesz, wyprowadzając go z czerwonej niewoli. Jak do Mojżesza, tak i do Jana Pawła II własny lud nie zawsze dorastał. Bywało, że nie nadążaliśmy za Jego krokiem albo niektórzy z nas próbowali pójść na skróty. Ale nawet zagubieni bez trudu mogli dostrzec Ojca Świętego, który wskazywał kierunek niczym latarnia morska. Teraz to światło zgasło w naszych oczach, zmysły tracą orientację. Nam, Polakom, będzie szczególnie trudno, bo poza nielicznymi renegatami wszyscy czuli do Niego szacunek, choć nie wszyscy się z Nim zgadzali. Być może niektórych to krępowało i poczują się od dzisiaj wolni, a wolność jest trudną sztuką nad Wisłą.
Zmysły nie wystarczą. Bez wiary nie dojrzymy już Pielgrzyma, zresztą bez wiary zbyt trudna do zrozumienia jest treść Jego nauk przekazywanych w mowie, na piśmie, a zwłaszcza poprzez świadectwo osobiste. Wiary trzeba, by zrozumieć, że przejście do wieczności jest nauką udzieloną wyznawcom „cywilizacji śmierci”. To dla nich śmierć jest końcem świata. Dlatego tak kurczowo trzymają się życia doczesnego, że nie wierzą w inne. Bóg chciał, aby strudzony Pielgrzym wracał do domu powoli i zatrzymał się u progu. Gdy w ubiegły czwartek na placu św. Piotra pojawiły się dzioby kamer i rozpostarły skrzydła anteny satelitarne, skojarzenie z sępami było nieuniknione. Ale z upływem godzin czyhanie zmieniło się w czuwanie przy łożu umierającego; czynność, o której współcześni zapomnieli. On ją przypomniał. Rozpacz ustępowała miejsca spokojowi, przez słowa modlitwy słychać było otwieranie ostatniej bramy, do której stukał Pątnik. Gdy brama się zamknęła, ukochani przez Niego młodzi ruszyli w drogę, bo pielgrzymka trwa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, wykładowca na Uniwersytecie Śląskim