Religia z ludzką twarzą

„Gdyby świat chciał znaleźć pozbawiony kontrowersji aspekt chrześcijaństwa, prawdopodobnie wybrałby Boże Narodzenie” – pisał G.K. Chesterton. Rzeczywiście, świat (pomimo sekularyzacji) wciąż wybiera Boże Narodzenie. Obawia się jednak jego „kontrowersyjnych” konsekwencji.

Boże Narodzenie tak silnie zadomowiło się w kulturze i obyczajowości społeczeństw chrześcijańskich i post-chrześcijańskich, że w jakiś sposób wciąż świętują je prawie wszyscy. Mniejsza o to, że jego obraz ulega (często kiczowatej i konsumpcjonistycznej) modyfikacji. Ważne jest to, że ludzie nie wyobrażają sobie grudnia bez Bożego Narodzenia, a próby jego wyrzucenia z przestrzeni publicznej kończą się niepowodzeniem.

Dlaczego tak się dzieje? Dlatego że Boże Narodzenie przedstawia coś (niemal lub jeszcze) absolutnie niekontrowersyjnego: małe dziecko z jego rodzicami. W Boże Narodzenie wszyscy – wierzący i niewierzący – przypominają sobie własne dzieciństwo i próbują choć na chwilę przywrócić czas sielanki. Jak to miło w rodzinnym gronie śpiewać kolędy i kultywować „zwykły obrazek matki z dzieckiem”, który – jak to celnie określił Chesterton – ma „posmak religii”. Miłej religii z ludzką twarzą.

Rzecz w tym jednak, że to, co niekontrowersyjne, jest „w oczywisty sposób powiązane z czymś, co uważa się za aspekt kontrowersyjny”. Chrześcijaństwo przecież w swej istocie to nie radość z narodzin samego dziecka – to raczej radość z narodzin dziecka, które jest Bogiem. Kolejne święta chrześcijańskie nie są już tak sielankowe jak Boże Narodzenie. Podobnie jest z ciągiem dalszym chrześcijańskiej opowieści i z chrześcijańskim nauczaniem.

Właśnie to, co kontrowersyjne i trudne w chrześcijaństwie sprawia, że byli, są i będą ludzie, którzy je odrzucają. Jedni z nich wierzą w Boga lub Coś Ostatecznego, ale nie są w stanie uwierzyć, że Bóg może być pośród nas w płaczu i uśmiechu dziecka. Inni zaś (tych jest dziś znacznie więcej) czynią dokładnie na odwrót: wierzą w człowieka, ale nie wierzą w Boga. Bóg jest dla nich projekcją lub metaforą naszego człowieczeństwa i naszej wielkości. Mogą oni świętować Boże Narodzenie, ale właśnie tylko ze względu na jego humanistyczny wymiar.

Co jako chrześcijanie możemy powiedzieć tym, którzy odrzucają wiarę we Wcielenie? Sądzę, że to, iż wiara ta jest wypełnieniem wiary w Boga i wiary w człowieka. Jeśli Bóg jest wszechmocny i jeśli przez stwarzanie jest blisko każdego z nas, to może też stać się jednym z nas. Jego wspaniałość, miłość i bliskość może więc przyjąć dla nas optymalną postać. Z kolei – zwróćmy się teraz do niewierzących humanistów – jeśli wiara w człowieka (w ową karykaturalną istotę, która wyłoniła się z ewolucyjnego przypadku i kiedyś zaginie) ma mieć poważne podstawy, powinna opierać się na wierze w Boga, który go szczególnie wyróżnił. A poza Wcieleniem nie ma innego zdarzenia (lub wieści o nim), które tak radykalnie nas wyróżniło. Wiara w człowieka jest więc pochodną wiary w Boga-człowieka, a nie na odwrót. Bez tej drugiej wiary wiara w człowieka nie ma sensu.

Wróćmy do aforyzmów cytowanego tu angielskiego pisarza i myśliciela. „Związek małego dziecka z Bogiem nie jest bardziej nieuchronny niż związek małego kotka z grawitacją” – pisał Chesterton. A jednak dzięki Wcieleniu – „które stało się centralną ideą naszej cywilizacji” – „boskość i dzieciństwo niewątpliwie tworzą rodzaj epigramu, którego nawet tysiąckrotne powtarzanie nie może zmienić w komunał”. Cieszmy się więc, że nie tylko my, ale i niewierzący lub nie w pełni wierzący jakoś świętują Boże Narodzenie. Po to dostaliśmy Boże Narodzenie, byśmy wszyscy – kontemplując epigram „boskości i dzieciństwa” – mogli zbliżać się do „Boga z nami”. Dzięki Bożemu Narodzeniu ci, co wierzą w człowieczeństwo i dzieciństwo, mają szansę dojść do boskości. A ci, co wierzą w boskość, zyskują szansę, by odkryć jej objawienie w dzieciństwie.

Czytaj też: Boże Narodzenie i herezje [rozmowa]

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak